Wczoraj o 22:00 czasu londyńskiego (u nas była już 23:00) zamknięto w Wielkiej Brytanii lokale wyborcze – tym samym zakończyły się trzecie od 2015 roku wybory do parlamentu. Ich wynik po raz pierwszy od dawna był tak jednoznaczny.
„Boris Johnson osiąga miażdżące zwycięstwo w wyborach” – głosi nagłówek Financial Times.
Johnson zapewnił Partii Konserwatywnej największe zwycięstwo wyborcze od czasów Margaret Thatcher w 1987 roku, a głównym partiom opozycyjnym – Partii Pracy i Liberalnym Demokratom – możliwość przegrupowania i poszukania nowych liderów.
Poranne projekcje (jeszcze nie ma oficjalnych wyników) przewidują, że Konserwatyści wezmą 364 miejsca w parlamencie – czyli o 47 miejsca więcej, niż dotychczas.
Partia Pracy Jeremy’ego Corbyna dostanie prawdopodobnie 203 miejsca, co oznacza utratę 59 mandatów.
Co oznacza ten wynik? Dzięki wyraźnemu zwycięstwu Johnson już nie potrzebuje koalicjanta (wcześniej jego rząd był wspierany przez Democratic Unionist Party z Irlandii Północnej).
Wyniki oznaczają także, że Boris dostał mandat do negocjowania takiego kształtu brexitu, jaki mu się zamarzy – oczywiście Bruksela musi się jeszcze na jego marzenia zgodzić.
Na wynik wyborczy, który zdejmuje z Wielkiej Brytanii jarzmo niepewności co do brexitu, rynki zareagowały entuzjastycznie: brytyjski funt wzrósł do najwyższego poziomu do euro od grudnia 2016 roku.
A zareagowały tak nie dlatego, że są za brexitem czy przeciwko niemu: dla inwestorów niepewność jest jednym z najważniejszym wrogów i zwykle wolą oni zmagać się nawet ze złym scenariuszem – ale za to pewnym – niż z jakimkolwiek innym.
Czytaj także:
>> Tusk: Brexit zostanie przełożony na 31 stycznia 2020 r.