Wcale nie musimy myśleć, że w ramach kary za beztroskę pójdziemy do ekopiekła. To może być okazja do stworzenia innego, lepiej pomyślanego gospodarczo i kulturowo świata – mówi w rozmowie z 300gospodarką dr hab. Ewa Bińczyk.
Dr hab. Ewa Bińczyk jest profesorką w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się współczesną filozofią nauki i techniki, studiami nad nauką i technologią, socjologią wiedzy naukowej i kontrowersjami w nauce.
Jest autorką książek: „Socjologia wiedzy w Biblii” , „Obraz, który nas zniewala”, „Technonauka w społeczeństwie ryzyka „, a także „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu”.
Ostatnia książka stała się bestsellerem, w 2019 roku była nominowana do Nagrody im. Długosza, a także wskazana jako jedna z „20 książek do czytania w XXI wieku”.
Przyrodoznawcy na początku tego wieku zaproponowali nową nazwę epoki w dziejach ziemi – antropocen – nad której przyjęciem wciąż trwa dyskusja. Dlaczego mielibyśmy zawrzeć słowo “człowiek” w nazwie epoki geologicznej?
Przyrodoznawcy wskazali na fakt, że człowiek jako gatunek modyfikuje równocześnie wiele parametrów systemów planetarnych. Stawką w grze jest nieodwracalne wytrącenie uwarunkowań epoki holocenu ze stanu równowagi. Mówimy tutaj o potężnym kryzysie środowiskowym oraz systemów planetarnych, a zmiana klimatyczna jest tylko etykietką szeregu powiązanych ze sobą problemów.
Toczą się badania dotyczące przekroczenia tak zwanych granic planetarnych, czyli bezpiecznych parametrów gwarantujących nam, że znany nam ład ekonomiczny i gospodarczy, a także rolnictwo, będą utrzymane w dotychczasowym stanie. W tych badaniach bierze się pod uwagę utratę żyznych gleb, zakwaszenie oceanów, problem utraty bioróżnorodności i inne zakłócenia wszystkich systemów planetarnych.
Jeśli doprowadzimy do przekroczenia granic planetarnych, nastąpi kaskada sprzężeń zwrotnych, które będą nieodwracalne i katastroficzne. Dlatego na przykład mamy nie pozwolić globalnej temperaturze podnieść się o więcej niż 1,5 stopnia Celsjusza.
Przyrodoznawcy zaproponowali określenie epoki antropocenu z uwagi na to, że z punktu widzenia nauk empirycznych to jest zadziwiające, że możemy mówić o nowej epoce, gdzie rolę siły geologicznej pełni nie meteoryt czy inna siła o podobnej skali, ale człowiek. W pokładach stratygraficznych – w osadach, pokrywie lodowej, na dnie oceanów – za miliony lat widoczne będzie piętno, które odcisnął homo sapiens.To jest przełom metodologiczny.
Bo człowiek wywiera na planetę niespotykany dotąd wpływ, który wcześniej nie wydawał się istotny z punktu widzenia nauki?
Tak, homo sapiens jest wręcz hipersprawczy – przykładem jest to, że w 2050 roku będziemy mieć w oceanach więcej plastiku niż ryb. Większość zmian, o których raportują przyrodoznawcy nie miała miejsca na tej planecie nawet od milionów lat – na przykład tak wysokie stężenia dwutlenku węgla w atmosferze.
Pojęcie hipersprawczości mówi o tym, jak dalekosiężne i ogromne są zmiany wynikające z naszego rozwoju – wzrostu demograficznego, przemysłu, industrializacji czy handlu na wielkie odległości. Sprawczość ta miewa kosmiczną skalę – na przykład roztopienie pokrywy lodowej Grenlandii przez ocieplenie klimatu zmieniło jej ciężar. Skutkiem tego odchyliła się nieco oś Ziemi – pisali o tym naukowcy w 2016 roku. Efekt naszych działań ma w tym wypadku znaczenie wręcz kosmiczne.
Zauważmy, że nam bliski jest czas stuleci i dekad, a zmiany systemów planetarnych, na które wpływamy, rozgrywają się w czasie planetarnym – milionów i setek tysięcy lat. Tak długo będzie na przykład ulegać zmianom i rozkładać się to, co już wyemitowaliśmy do atmosfery.
Skoro więc możemy zaśmiecić oceany plastikiem i stoimy na krawędzi utraty łowisk w oceanach przez to, jak je przetrzebiamy przemysłowym połowem, to bez wątpienia jesteśmy potężni. Kwestie odpowiedzialności w tym kontekście są istotne dla filozofów, bo im jesteśmy potężniejsi, tym większa powinna być nasza odpowiedzialność. Kluczowe jest to, czy planetarną, ponadnarodową odpowiedzialność uda nam się wpisać na czas w nasze prawa i instytucje.
Pisze pani o tym w książce „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu” – człowiek jest z jednej strony hipersprawczy, bo wywiera na Ziemię kosmiczny wpływ, a z drugiej strony jest bezradny, gdy próbuje przeciwdziałać skutkom swoich działań. Czy to nie jest paradoksalne?
Zajmuję się retoryką debaty na temat antropocenu, a ona jest niesłychanie interdyscyplinarna oraz pełna emocji. Sądzę, że ta dyskusja idealnie odzwierciedla napięcia niestabilnego XXI stulecia, bo lokalizuje mnóstwo wyzwań XXI wieku i jest obrazem pokazującym, kim stał się człowiek w dzisiejszym świecie.
Bezradność wobec problemu kryzysu środowiskowego, z którym przyjdzie nam się zmierzyć dziś i w przyszłości jest jednym z największych napięć tego rodzaju. W książce posługuję się metaforą marazmu, by pokazać, że tkwimy w stanie bezczynności i krótkowzrocznego, beztroskiego wyparcia tych wszystkich problemów. Tymczasem naukowcy apelują i frustrują się tym, że nie działamy.
Pojedynczy obywatele często doskonale rozumieją skalę problemu i jego złożoność – część wycofuje się w marazm, bo widzi głębię sprzężeń systemu kapitalistycznego i najpotężniejszych aktorów fundujących nasz świat, ale nie widzi jeszcze drogi, którą moglibyśmy obrać, aby się zmienić.
Co ważne, większość z nich, zwłaszcza w krajach rozwijających się, to ofiary zmiany klimatycznej, a nie sprawcy. Wiemy, że za większość emisji odpowiadają najbogatsze kraje, najprężniejsze gospodarki: ci, którzy konsumują najwięcej i cieszą się niezwykłym dostatkiem.
Odpowiedzialni za zmiany jesteśmy my – reszta próbuje dociągnąć chociaż do połowy naszego poziomu konsumpcji i nie możemy im tego prawa odbierać, zamykając ich w pułapce odmowy rozwoju. W tym miejscu problem kryzysu środowiskowego zahacza o problem dystrybucji bogactwa na Ziemi i tego, jak zasoby planetarne, także do nieskażonego środowiska, powinny być podzielone.
To jak należałoby postępować i myśleć o naszej przyszłości?
Od ponad dekady śledzę jaskółki, które mogłyby nam dać nadzieję. W ostatnich latach bardzo wiele się zmienia.
Możemy pokładać nadzieję w ruchu dywestycyjnym – odchodzenia potężnych aktorów rynków globalnych od inwestycji w przemysł paliw kopalnych, który usmaży naszą planetę i odbiera przyszłość naszym dzieciom – zapowiedziała to na przykład największa spółka inwestycyjna BlackRock.
>>> Czytaj więcej: 3 przykłady na to, jak bardzo zagadnienia klimatyczne przeorają nasz system gospodarczy i finansowy
Apeluję też o szacunek dla młodych. To, co piszą oni na transparentach w czasie protestów klimatycznych jest dużo mądrzejsze od tego, co zwykle słyszymy z ust naszych polityków. Poczułam nadzieję na strajkach klimatycznym, czytając hasła “Znamy winnych” albo “Wzrost PKB to zapaść biosfery”. To wszystko prawda.
Potrzebujemy także refleksji filozoficznej i duchowej. W teologii mamy ekologię integralną, m.in. papieża Franciszka, podkreślającą integralność stworzenia – to, jak bardzo jesteśmy zależni od innych bytów, które w tej chwili wymierają na naszych oczach. Z tego punktu widzenia żyjemy w epoce strat o charakterze religijnym. Jak będziemy kochać Boga, gdy nie będzie już przyrody?
Pamiętajmy, że to problem szerszy niż tylko zmiana klimatu – to też utrata żyznych gleb, wody pitnej, bioróżnorodności – potrzebujemy więc działań zdecydowanych i radykalnych, ale niewykonywanych w pośpiechu i po trupach najsłabszych. Żyjemy w bardzo ciekawych czasach, a moim zdaniem następna dekada, przynajmniej w Europie, będzie dekadą radykalnych zmian w stronę polityki proklimatycznej.
Czy możemy poprzestać na polityce klimatycznej, jeśli spowolnienie zmian klimatu ma się udać? Czy nie powinniśmy przekształcić też naszej hierarchii wartości i stylu życia?
Zmiana klimatyczna może skłaniać nas do myślenia o tym, jak żyjemy, ale wcale nie musimy myśleć, że w ramach kary za beztroskę pójdziemy do ekopiekła. To może być okazja do stworzenia innego, lepiej pomyślanego gospodarczo i kulturowo świata.
Potrzebujemy masowego, symbolicznego ataku na konsumpcjonizm i irracjonalną pogoń za wzrostem gospodarczym za wszelką cenę. Musimy odrzucić gospodarkę rywalizującą o dobra materialne i produkującą masowo śmieci.
Ale czy wiemy, jak miałaby wyglądać gospodarka, która ją zastąpi?
Na marginesach głównego nurtu ekonomii mamy koncepcje dobrobytu zamiast wzrostu – one są niezwykle odświeżające i ciekawe, jak książka Tima Jacksona “Dobrobyt bez wzrostu”. Wybitni ekonomiści pokazują nam, że jesteśmy już na tyle bogaci i kreatywni, że możemy postawić na czas wolny, na kapitalizm postpracy, czyli redukcję czasu pracy i zastąpienie rozrywek wysokoemisyjnych niskoemisyjnym stylem życia. W tym kontekście gorąco polecam książkę „Wymyślając przyszłość” Nicka Srniceka i Alexa Williamsa.
Przykładowo w gospodarce o wysokim wzroście PKB dojeżdżasz daleko do pracy, nie spędzasz czasu z rodziną, jesz śmieciowe jedzenie, jesteś mało w domu, a dużo w pracy. Mówią o tym socjologowie i kulturoznawcy – pod wpływem wielkiego biznesu zaczęliśmy korzystać ze smartfonów, seriali, przestaliśmy wychodzić na zewnątrz, zamiast odwiedzać bliskich, wybieramy wycieczkę do dalekich krajów.
Za to w gospodarce dobrobytu tworzylibyśmy dobra, które możemy wypożyczać, a nie kupować i wyrzucać, odzyskiwalibyśmy materiały: butelki, słoiki i ubrania. Spędzalibyśmy też inaczej czas – na przykład na spacerach z psem, pielęgnując ogrody, na jodze, na rowerze, z bliskimi, podróżując niedaleko. Czy to naprawdę tak przerażające?
Za tym stoi przestawienie priorytetów. Chodzi o to, żeby wstydem i skandalem moralnym była konsumpcja na pokaz. Pod nowe wartości musimy też projektować na przykład miasta, co już się powoli dzieje.
Czyli nowy, bardziej ekologiczny i lepszy dla nas styl życia możemy wprowadzić, gdy przekształcimy naszą gospodarkę?
Tak, to jest nazywane klimatycznym korygowaniem kapitalizmu lub postwzrostem. Bo tu nie chodzi o obalanie kapitalizmu i utopijne wizje budowania wszystkiego od nowa, ale korekty naszych gospodarek, które państwa rzeczywiście mogłyby przeprowadzić po to, byśmy mogli od początku do końca pomyśleć nasze życie niskoemisyjnie.
Obecnie infrastruktury są tak zorganizowane, że już one same promują paliwa kopalne. Potrzebujemy nowych technologii, ale też niskoemisyjnego stylu życia. Te zmiany byłyby wbrew interesom wielkich korporacji. Ich opór wobec tego stanowi jedno ze źródeł obecnego marazmu. Firmy mydlą nam oczy deklaracjami o „zrównoważonym hamburgerze” albo „zrównoważonej wycieczce do Tunezji” – jednak nie ma czegoś takiego. Przecież korporacje czerpią zyski z naszych wysokoemisyjnych nawyków konsumpcyjnych, one same się nie zmienią.
Kapitalizm, który mamy obecnie – monopoli gigantycznych korporacji w sektorze motoryzacji, paliw kopalnych, rolnictwa, produkcji żywności – jest bardzo szkodliwy. Te firmy nie muszą przedstawiać przed państwami raportów prośrodowiskowych, nikt nie analizuje ich polityki i wpływu na dewastację planety. Wiemy, że problemem jest lobbing i ogromny wpływ monopoli, które rozrosły się na neofeudalną skalę – należy się temu przyglądać, a politycy muszą przestać chodzić na pasku takich firm, zamiast reprezentować wolę polityczną obywateli.
To nie jest tak, że jesteśmy bezradni. Mamy już scenariusze i raporty ekonomistów dotyczące przestawiania gospodarek na niskie emisje. Wiemy, ile to może kosztować, jak to opodatkowywać, jak wycofywać stopniowo subwencje na przykład dla lotnictwa czy paliw kopalnych. Nie zaczynamy od zera – bardzo wiele mądrych głów przygotowuje te scenariusze, tylko tyle, że nie oni doradzają na razie naszym politykom.
Profesor Szymon Malinowski z UW mówi: „dekarbonizacja miarą wszystkich rzeczy”. By stworzyć taki świat, potrzebujemy kreatywności, młodych talentów – musimy zrobić to my, w bogatych krajach rozwiniętych. Jestem pewna, że dokonamy tego i otrząśniemy się, bo ekologiczne, społeczne, kulturowe i duchowe koszty tego, jak żyjemy dzisiaj, są zbyt wysokie.
Jak przekonać do wzięcia odpowiedzialności za naszą wspólną przyszłość tych, którzy popadają w marazm?
Od psychologów, którzy zajmują się komunikowaniem tych problemów wiemy, że najbardziej działa na nas konstruktywny przykład, który można naśladować. Takich przykładów jest mnóstwo. Warto zajrzeć na strony Instytutu Globalnej Odpowiedzialności, Zero Waste Polska – tam można poznać wzorce odpowiedzialnego działania.
Podobno jest coś takiego jak depresja klimatyczna. To zrozumiałe, bo łatwiej nam popadać w paraliżujący katastrofizm, ale nie o to tutaj chodzi. W debacie o antropocenie jest obecny wątek, że być może jest już za późno – tyle że on jest całkowicie jałowy.
Nie możemy tak myśleć i bezczynnie czekać na koniec. Najprostszym sposobem obejścia tego jest po prostu działanie. To może być coś drobnego – nawet pozbieranie śmieci w pobliskim parku – zobaczycie Państwo, że poczujecie się lepiej!
>>> Czytaj więcej o depresji klimatycznej: Niepokój klimatyczny – jak nowa przypadłość naszych czasów zmieni światową gospodarkę
Łatwo jest popaść w rozpacz, bo fakty są bardzo przygnębiające. Nadzieja jest trudniejsza – trzeba ją podtrzymywać, na przykład działaniem – ale kropla drąży skałę. Polecam książkę „Nadzieja w mroku” Rebeki Solnit o tym, jak drobne gesty zwykłych ludzi potrafiły przyczynić się do wielkich zmian.
Solnit pokazuje na przykład, że skoro społeczeństwu francuskiemu – niedożywionemu, biednemu i niewyedukowanemu – udało się obalić monarchię absolutną, to nam, którzy jesteśmy w dużo lepszym położeniu, uda się obalić kapitalizm paliw kopalnych. Musimy go tylko uznać symbolicznie za coś, co powinno przeminąć.
Wywiad powstał w ramach Tygodnika Klimatycznego 300KLIMAT. Na nasz nowy cotygodniowy newsletter, któremu partneruje IMPACT, możesz zapisać się tutaj.
>>> Czytaj także: To rolnikom powinno najbardziej zależeć na ochronie klimatu, bo najmocniej odczują zmiany – wywiad z dr Zbigniewem Karaczunem