Przez kilkanaście miesięcy będziemy potrzebowali żywności dla dodatkowych 2-3 mln ludzi. Jesteśmy szóstym co do wielkości producentem żywności w UE, co oznacza, że przed nami jest jeszcze pięć krajów wytwarzających więcej. Jako Federacja zaapelowaliśmy o dostawy żywności z zagranicy, ale to decyzje rządu – mówi Andrzej Gantner, wiceprezes zarządu Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Firmy z branży spożywczej, podobnie jak większość Polaków, bardzo zaangażowały się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. Wiem, że duże koncerny oddały dotąd za darmo masę towaru. Czy firmy rolno-spożywcze są w stanie udźwignąć tę pomoc humanitarną w dłuższym okresie?
Andrzej Gantner, wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności: Nie. Ani społeczeństwo, ani organizacje pomocowe, ani firmy nie będą w stanie udźwignąć długotrwałej pomocy dla – wkrótce pewnie – dwóch, może trzech milionów ludzi. To jest niemożliwe. Bez systemowych rozwiązań nie będziemy mogli zapewnić ciągłości przekazywania żywności dla 5-10 proc. dodatkowych mieszkańców Polski.
Dziś firmy pomagają na trzy sposoby: pomoc pieniężna dla organizacji pomocowych, jak PCK czy PAH, dary żywnościowe i wsparcie w zakwaterowaniu uchodźców. Są firmy, które od razu w pierwszych dniach przekazały kwoty rzędu 500 tys. i więcej. Firmy mięsne, mleczarskie, przetwórstwa zbóż, czy owoców i warzyw, producenci słodyczy, napojów itp. przekazują tony produktów, przede wszystkim bankom żywności, z którymi współpracują od dawna. To o tyle łatwiejsze, że istnieją już wypracowane, sprawdzone procedury takiej współpracy. Wiele firm dowozi jednak tam, gdzie są o to proszone – na dworce, hale targowe zamienione na noclegownie itd. Wiele firm także organizuje miejsca pobytu dla uchodźców – bardzo często dla rodzin swoich pracowników z Ukrainy.
Zbieramy informacje na temat tych przedsięwzięć, bo może to pomóc w decyzjach, co jeszcze można zrobić, jak się włączyć w pomoc. Przecież te potrzeby będą aktualne miesiącami. Widać, że działania firm nie mają żadnego charakteru marketingowego – to oddolne inicjatywy wpisujące się w społeczny ruch pomocy Ukrainie.
To inaczej, niż gdy wybuchła pandemia. Bo, gdy w wielkim chaosie firmy chętnie angażowały się w pomoc – jedni karmili obiadami lekarzy, a drudzy na przykład zapewniali dostawy darów dla pacjentów w odciętych w szpitalach – to równie chętnie się tym chwaliły. Teraz nie. Czym dla przemysłu różni się ta sytuacja od tej sprzed dwóch lat?
Myślę, że przede wszystkim skalą problemu, bo mimo wszystko logistycznie pierwsza fala pandemii była niewielkim wyzwaniem w porównaniu z 1,5-milionową grupą uchodźców w ciągu 2 tygodni. Nie da się zestawić ilości potrzeb wówczas z potrzebami bieżącymi, ani wielkości pomocy, która musiała być dostarczona wtedy i teraz.
Inny jest także kontekst. Napaść Rosji na Ukrainę i jej tragiczne skutki są dla nas Polaków szczególnie widoczne – i w kontekście cierpienia obywateli Ukrainy, i w kontekście historycznym, pamięci o II wojnie światowej.
Pandemia wzbudzała w nas obawy, ale była mniej namacalna.
Pandemia nie spowodowała pojawienia się setek tysięcy głodnych i bezdomnych ludzi ciągu kilkunastu dni, nie zmusiła nikogo do porzucenia swojego domu. Obecnie doświadczamy sytuacji niewidzianej w Europie od 80 lat.
Żaden kraj nie spotkał się z taką falą migracji jaką mamy teraz. I żaden nie ma na to procedur. Wiadomo natomiast, że pospolite ruszenie w pomaganiu nie wystarczy, a w żadnym kraju przemysł żywnościowy nie jest w stanie wziąć na siebie zdolności do utrzymania tak wielkiej rzeszy ludzi. To musi zapewnić państwo i to nie tylko siłami dostawców z Polski. Dlatego pilnie potrzeba systemowych rozwiązań i większego zaangażowania się rządu.
Jakich rozwiązań?
Przyjmujemy, że przez kilkanaście miesięcy będziemy potrzebowali żywności dla dodatkowych 2-3 mln ludzi. W związku z tym apelujemy o zorganizowanie na poziomie Unii Europejskiej skoordynowanej pomocy dostaw żywności do Polski. Jesteśmy szóstym co do wielkości producentem żywności w Unii Europejskiej, co oznacza, że przed nami jest jeszcze pięć krajów wytwarzających więcej. Jako Federacja zaapelowaliśmy do innych narodowych federacji o wsparcie w dostawach, ale organizacja tego leży po stronie rządu.
Trzeba zacząć od porządnej analizy, w której określone zostanie, co tym ludziom będzie potrzebne w ciągu najbliższego roku, co możemy zapewnić sami – wyprodukować czy kupić za pieniądze pomocowe – a co powinniśmy otrzymywać z pozostałych krajów Unii Europejskiej.
Otrzymywać na jakiej zasadzie? Mówimy o imporcie, zakupach po prostu czy o programach pomocowych?
Nie mówimy o imporcie, mówimy o pomocy, mającej zapewnić ciągłość wyżywienia dla uchodźców. Powinno być przeanalizowane co i od kogo oraz do kogo – co do Agencji Rezerw Materiałowych, co poprzez struktury PCK czy poprzez struktury banku żywności.
Należy również zorganizować stałe punkty pomocowe w gminach, które mogłyby mieć bazy danych przebywających na ich terenie uchodźców. Elementem analizy powinna być też próba określenia, ile spośród tych osób będzie w stanie samodzielnie funkcjonować, zdobyć pracę, utrzymywać się bez pomocy państwa, a jak wiele z nich będzie potrzebować stałego bieżącego wsparcia.
Myślę, że osoby potrzebujące pomocy będą się po prostu zgłaszać do ośrodków pomocy społecznej.
A czy te ośrodki będą na to gotowe? Będą mieć żywność lub środki finansowe, by stale pomagać?
A firmy nie mogą po prostu zwiększyć mocy produkcyjnych, by wytwarzać więcej żywności?
Pomijając, że nie każdego uchodźcę będzie stać na kupowanie żywności, to zwiększenie produkcji na taką skalę w tak szybkim czasie nie jest takie proste. Szczególnie, że każda firma musi również wywiązywać się ze swoich zobowiązań handlowych. Stąd koncept wsparcia dostawami żywności z innych krajów.
Dlaczego nie jest to proste?
Najprostszy przykład: firma, która pracuje na dwie zmiany musiałaby uruchomić trzecią, a do tego potrzeba chociażby dodatkowych pracowników, zwiększenia ilości surowców, energii, opakowań. To niełatwa decyzja przy dzisiejszych szybko rosnących kosztach.
Może rozwiązaniem tego problemu byłoby zatrudnianie w fabrykach Ukraińców?
Przepisy się nie zmieniły – żeby móc pracować przy produkcji żywności trzeba spełnić określone wymogi, np. dopuszczenie sanitarne. Wymagane są kwalifikacje. No i niestety, to nie jest też tak, że wszystkie stanowiska pracy przeznaczone są dla kobiet, a to kobiet wśród uchodźców jest zdecydowana przewaga. Firmy zgłaszają na przykład poważne problemy z transportem – w ciągu kilku dni ubyło kilka tysięcy kierowców, to bardzo duży problem dla producentów żywności. Przecież nie można wsiąść do TIR-a i pojechać w wielogodzinną trasę, mając w kieszeni prawo jazdy kategorii B na auto osobowe. Potrzebne są szybkie rozwiązania systemowe, w tym chociażby zwiększenie nakładów na kształcenie cudzoziemców.
Ile miejsc pracy dla kobiet są w stanie znaleźć polskie firmy w tej branży?
Handel mówi, że teoretycznie jest w stanie wchłonąć nawet kilkadziesiąt tysięcy pracowników. Zbliża się sezon prac polowych i ogrodniczych, dzięki czemu kilkadziesiąt tysięcy osób znajdzie sezonowe zatrudnienie w rolnictwie. To może pomóc również w alokacji części uchodźców do mniejszych miejscowości. W samej produkcji trudno oszacować. Przemysł spożywczy zatrudnia łącznie ok. 375 tys. osób, we wszystkich firmach i działach. Niedobory w podaży pracy nie są znaczące i dotyczą głównie stanowisk specjalistycznych, w sporej części przeznaczonych dla mężczyzn.
Resztę załatwia automatyzacja?
Dokładnie, a wakatu na stanowisko specjalistyczne nie da się zapełnić osobą bez kompetencji. Następna bariera – język. Żeby pracować w zakładzie przemysłowym trzeba zrozumieć zasady bezpieczeństwa, trzeba podporządkować się bardzo ścisłym regulaminom, trzeba rozumieć co kto mówi, by nie narażać siebie i innych. To nie są żarty, można ulec bardzo poważnym wypadkom, jeżeli nie rozumie się oznakowań i zasad bezpieczeństwa pracy.
To jest możliwe, ale niełatwe i będzie wymagało potężnego wysiłku organizacyjnego. Jeśli przyjmiemy większą ilość osób niemówiących po polsku to musimy zatrudnić w kadrze kierowniczej także kogoś, kto będzie mógł tymi ludźmi odpowiednio zarządzać. Biznes już próbuje się zorganizować. To również zagadnienie związane z zarządzaniem różnicami kulturowymi. Obecnie bardzo mało jest szkoleń w tym zakresie.
Zgłosiliście jako branża swoje sugestie decydentom?
W ramach Sektorowej Rady ds. Kompetencji Żywność Wysokiej Jakości już kilka dni temu przedstawiliśmy do PARP rekomendacje działań, które należy podjąć. Mówimy, co jest nam potrzebne, żeby móc zatrudnić więcej ludzi, żeby utrzymać ciągłość produkcji żywności, ciągłość zaopatrzenia. Mówimy o szkoleniach językowych i konieczności zbudowania szybkiej ścieżki, która pozwoli przechodzić badania sanitarne sanepidu.
Chcemy też uzyskać zgodę na wykorzystywanie innych niż pierwotnie zadeklarowane na etykiecie składników w produkcji. Chodzi przede wszystkim o powszechnie wykorzystywany olej słonecznikowy, którego już zaczyna brakować (Ukraina jest jego głównym dostawcą) – chcemy móc go zastępować w razie konieczności olejem rzepakowym.
To jest tak ściśle regulowane, że musicie prosić o zgodę?
Oczywiście! Jeżeli tego nie zrobimy, użyjemy innego oleju podczas, gdy na etykiecie (wydrukowanej wcześniej) w składzie produktu będziemy mieli słonecznikowy to zostaniemy oskarżeni o zafałszowanie produktu. Z każdą inną substancją tak samo. Za to grozi kara do 10 procent obrotu całej firmy.
Niektóre kraje, np. Czechy, już uchwaliły prawo uznające, że inspekcje nie będą ścigać za sytuacje, w których producent, chcąc utrzymać ciągłość produkcji bez zmiany oznakowania produktu dokonał wymiany składnika na aktualnie dostępny.
Dotąd ekonomiści zwykle przestrzegali przed wzrostem cen z powodu wojny, ale nikt nie mówił głośno o braku surowców. Pana zdaniem, już niedługo może tak właśnie być?
Ciągle mówimy, że wszystko drożeje, ale mentalnie jeszcze nie zaakceptowaliśmy sytuacji, która już zaczyna być widoczna w niektórych środkach do produkcji w naszej branży – to nie jest tylko kwestia wyższej ceny, to kwestia niedostępnego surowca. Olej, podobnie jest z pszenicą – tych z Ukrainy może po prostu nie być. I z gazem – przyjmujemy, że gaz będzie drogi, ale będzie. Nie przyjmujemy scenariusza, że niezależnie od ceny może go nie być.
Czy grozi nam brak żywności? Gdy wybuchła pandemia wszyscy w panice robili zapasy, dwa tygodnie temu było trochę podobnie.
Zupełnie niepotrzebnie.
Wtedy, a dzisiaj?
Żywności w Polsce nie zabraknie, w dużej mierze jesteśmy samowystarczalni i mamy spore nadwyżki produkcyjne, które eksportujemy. Jedzenia nie zabraknie pod warunkiem, że już teraz opracujemy rozwiązania na tzw. najgorsze możliwe scenariusze. Jednym z nich jest uznanie rolnictwa i przetwórstwa żywności za infrastrukturę krytyczną. To pozwoli utrzymać ciągłość produkcji, bo nawet kiedy będą (ewentualnie) ograniczenia w dostawach gazu czy energii to dla rolników i przetwórstwa będą one zapewnione.
Nie ma was na liście branż strategicznych?
Nie ma, mimo że apelujemy o to od kryzysu energetycznego w 2014 roku. Duże zakłady przetwórstwa dostawały wtedy wezwania do wstrzymania produkcji w ciągu godziny, co nie dość, że naraża na ogromne straty finansowe i zmarnowanie olbrzymich ilości żywności, to może być po prostu bardzo niebezpieczne, bo wyłączenie instalacji chłodniczej z godziny na godzinę grozi jej wybuchem. Dlatego uważamy, że stopnie zasilania nie powinny dotyczyć produkcji żywności.
Drugi postulat dotyczy strategicznego zarządzania zapasami surowców krytycznych, jak chociażby zboża – żeby się nie okazało, że mimo posiadania dużej produkcji i nadwyżek eksportowych zostaniemy bez zapasów, bo ze względu na świetną cenę na rynkach światowych większość zboża wyjedzie za granicę.
Należy wprowadzić zakaz eksportu zboża?
Na pewno jest to czas na bardzo rzetelny bilans stanu posiadania. Trzeba wyliczyć, kiedy i w jakich ilościach wprowadzić ograniczenia w eksporcie zbóż. Do tego potrzeba dobrej analizy rynku: gdzie i ile eksportujemy, stan zapasów, jak potencjalnie będą wyglądały najbliższe plony.
Tu dochodzimy do następnej niesłychanie ważnej rzeczy czyli nawozów sztucznych, z którymi kłopoty były już przecież w tamtym roku, ceny bardzo gwałtownie skoczyły. Teraz dostęp do nich może być jeszcze bardziej ograniczony, bo świat kupował je głównie z Rosji. Popyt na nie będzie na rynkach ogromny, co oznacza wzrost cen, dlatego trzeba zacząć liczyć, jaki to będzie mieć wpływ na plony. Przy obecnych metodach uprawy, ograniczenie lub brak nawożenia oznacza potężne spadki wydajności. Za tym idą zaś kolejne niedobory na rynku i wzrosty cen.
Kiedy należy się spodziewać wzrostów cen żywności, będących skutkiem wojny?
Efekt wojny zobaczymy w cenach mniej więcej za miesiąc, dwa. Prognozy inflacji dotyczące żywności bez uwzględnienia wojny mówiły, że będzie ona rosła w pierwszej połowie roku, w drugiej nastąpi stabilizacja cen. Dziś nie należy już na to liczyć.
Czy w kryzysie uchodźczym, w którym jesteśmy, firmy z branży produkcji żywności wykorzystują jakieś doświadczenia zdobyte w pandemii? Wówczas zarządzanie kryzysowe dla większości firm było czymś kompletnie nowym. Czy teraz widać lepsze przygotowanie?
Na pewno branża nauczyła się lepszego zarządzania zapasami. Przed pandemią polityka dotycząca zapasów ograniczała się do ich nie robienia – jak najmniej zapasów, bo ich utrzymywanie kosztuje. Po pandemii ewidentnie wiele firm zwiększyło możliwości magazynowe i utrzymuje przynajmniej miesięczne zapasy surowców i opakowań w obawie przed przerwaniem łańcuchów dostaw. Elementem zapewnienia ciągłości zaopatrzenia jest również dywersyfikacja dostawców.
Teraz część firm zrobiło monitoring swoich dostawców i wykluczyło tych, którzy są powiązani z biznesem rosyjskim. Mogą sobie na to pozwolić bez uszczerbku właśnie dlatego, że dzięki pandemii są gotowe rezerwowe źródła dostaw.
Jeżeli rząd podejdzie rozsądnie do kryzysowego zarządzania surowcami i do produkcji żywności, to nam żadne poważne braki nie grożą. Nie jesteśmy Egiptem, który sam w ogóle nie produkuje zboża i wszystko kupuje z Rosji.
Panika i robienie zapasów, to ostatnie, czego nam teraz potrzeba. A to, że, w najgorszym razie, niektórych specyficznych towarów (tak jak obecnie niektórych konserw) przez chwilę może nie być na półce sklepowej przy zapewnieniu ciągłości zaopatrzenia tzw. koszyka podstawowego, nie stanowi żadnego zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego w naszym kraju.
Światowe skutki wojny w Ukrainie: liczba głodujących na świecie wzrośnie