Strona główna NEWS Koniec politycznej bierności. „To kobiety mogą przesądzić o wyniku tych wyborów” [WYWIAD]

Koniec politycznej bierności. „To kobiety mogą przesądzić o wyniku tych wyborów” [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
(fot. Shutterstock)

Kobiety wiedzą, kogo chcą a przede wszystkim wiedzą, kogo nie chcą popierać. Są dziś bardzo świadome swojej sprawczości w polityce. Bardzo długo nikt nie badał, jak głosują kobiety, dlatego wszystkich bardzo zaskoczyły wyniki z ostatnich trzech elekcji, gdy się okazało, że w Polsce głosuje tyle samo kobiet co mężczyzn – mówi dr Marta Żerkowska-Balas, socjolożka i politolożka z Uniwersytetu SWPS. 

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Na kanapie u Kuby Wojewódzkiego Monika Olejnik powiedziała, że młodsze kobiety głosują, tak jak ich partnerzy, a starsze tak, jak ksiądz. To prawda? A jeśli tak – to sugeruje to zwrot polityczny w tych wyborach, czy wręcz przeciwnie?

Dr Marta Żerkowska-Balas, USWPS: Obie te grupy kobiet zasługują na przyjrzenie się im oddzielnie. Bo jeśli chodzi o te starsze wyborczynie to rzeczywiście Kościół ma znaczenie. Nie tyle jednak to, co mówi ksiądz, ile raczej po prostu kwestie światopoglądowe. W polskiej polityce, z punktu widzenia decyzji wyborczych, kwestie światopoglądowe są bowiem kluczowe. Ekonomia ma mniejsze znaczenie. Jak to kiedyś prof. Krzysztof Jasiewicz powiedział, to różaniec a nie portfel decyduje o tym, na kogo głosujemy. Ten światopogląd jest powiązany z religijnością, z uczestnictwem w nabożeństwach, ale też z pewnymi wartościami, jak rodzina i tradycyjne role w małżeństwie, a to determinuje wybór partii.

Badanie przeprowadzone przez fundację Sukces Pisany Szminką pokazało, że większość kobiet głosuje samodzielnie. Co piąta kobieta głosuje tak, jak mówią jej inni, najczęściej partner albo rodzice. To się jednak zmienia, ale konkretna odpowiedź wymagałaby pogłębienia badań. Nie wiemy bowiem, czy kobiety głosują na ugrupowanie, które im wskazuje partner, czy na konkretnego wskazywanego kandydata/kandydatkę, czy to może jest wynik jakichś uzgodnień w małżeństwie. Badania, które przeprowadzaliśmy jakiś czas temu pokazały, że rodzice i dzieci też mają bardzo duży wpływ na wzajemne głosowania. I to nie do końca oznacza, że rodzice mówią dzieciom albo dzieci rodzicom, że trzeba postawić krzyżyk przy konkretnym nazwisku. To jest wynik pewnych rozmów o polityce, wzajemnego przekonywania się, argumentacji, czasem długookresowej.

To, co na pewno widzimy, to większe zainteresowanie kobiet polityką i wyższa frekwencja wyborcza wśród kobiet niż kilka lat temu. Dziś w wyborach bierze udział ten sam odsetek kobiet i mężczyzn.

Które wybory ma pani na myśli?

Mówię o ostatnich trzech elekcjach parlamentarnych, bo te dane z różnych źródeł sprawdzałam. One wszystkie pokazują, że średnio głosuje tyle samo kobiet, co mężczyzn.

Czy, biorąc pod uwagę, że w kończącej się kampanii wyborczej znacznie więcej uwagi niż kiedykolwiek dotąd poświęcono sprawom bezpośrednio dotyczącym kobiet i że więcej jest też kandydatek na listach wyborczych, jeszcze więcej kobiet może pójść w tym roku na wybory?

Tak, to jest prawdopodobne. Wyższy odsetek kobiet niż mężczyzn odnotowaliśmy już w wyborach prezydenckich w 2020 roku. To była pierwsza taka sytuacja w historii. W obecnej kampanii wyborczej mamy zaś do czynienia z kilkoma czynnikami, które łącznie mogą być punktem zapalnym do potężnego oddźwięku w wyborach.

Pierwszym było oczywiście zaostrzenie prawa aborcyjnego, które sprawiło, że kobiety wyszły na ulicę, zaczęły protestować i ten protest cały czas podtrzymują. To ta zmiana – wprowadzona tylnymi drzwiami, z pominięciem procedury legislacyjnej – sprawiła, że kobiety zmobilizowały się do widocznej działalności w sferze publicznej. Z naszych badań dotyczących strajków kobiet wynika jednak też, że kobiety nie protestowały tylko w kwestii aborcji – strajk kobiet miał szereg postulatów, jak kwestie szerokorozumianej równości, jakości demokracji, ale też kwestie ekonomiczne, związane z gorszą sytuacją na rynku pracy czy większym ubóstwem niektórych grupy kobiet.

Strajk kobiet zmobilizował kobiety. Zauważyły to partie polityczne, które zaczęły odwoływać się do kobiet, widząc w nich potencjał elektoratu do zmobilizowania, do zagłosowania na siebie. A to sprawiło, że w programach wyborczych mamy mnóstwo ofert skierowanych do kobiet.

Z jednej strony mamy rzeczywiście najwyższy w historii odsetek kobiet na listach wyborczych, ale wciąż jest ich mniej niż połowa. Parytet jest u nas zaburzony, dlatego, że to kobiety nie chcą iść do polityki czy dlatego, że jednak mężczyźni nie chcą aż tak dużej reprezentacji kobiet?

Coraz więcej kobiet jest zainteresowanych polityką i pokazują to dobitnie listy wyborcze w wyborach samorządowych. Tam próg wejścia na listy, koszt wejścia do polityki jest mniejszy i bardziej liczą się dokonania człowieka, niż kariera w ramach partii. Te duże kariery są zdominowane przez mężczyzn i przez kulturę mężczyzn. Kobiety stosunkowo od niedawna chętniej interesują się tego rodzaju ścieżkami kariery, generalnie ich staż jest znacznie krótszy, a sprawy lokalne pozwalają wykazać się znacznie szybciej niż wielka polityka.

Nadal mamy jednak ten szklany sufit, który sprawia, że kobietom jest trudniej wejść na listy wyborcze. To mężczyźni decydują o tym, jaki kształt mają listy wyborcze. To mężczyźni mają formalne i nieformalne sieci kontaktów, stanowiska w partiach, są bardziej rozpoznawalni w polityce. W wyborach do parlamentu kobietom wciąż jest trudniej dostać miejsca na listach wyborczych. Ale to naprawdę się zmienia.

W Kodeksie wyborczym, mamy zapisane, że na listach musi być przynajmniej 3 proc. kobiet. Niektóre partie poszły znacznie dalej. Według raportu Instytutu Spraw Publicznych, na listach wyborczych Koalicji Obywatelskiej i Nowej Lewicy kobiety zajmują niemal po 50 proc. miejsc.

To, co jednak ma prawdziwe znaczenie to nie odsetek kobiet na listach, tylko miejsca zajmowane przez kobiety na listach. Bo możemy mieć połowę kobiet i połowę mężczyzn, ale jeśli mężczyźni będą zajmowali pierwszą połowę listy, a kobiety drugą, to ci pierwsi zawsze mają większe szanse na wejście do Sejmu.

A jaki mamy układ w tym roku?

W tym roku Lewica i Koalicja Obywatelska zadbały o to, żeby kobiety zajmowały również miejsca biorące, od 1 do 5 (na listach KO jest 42 proc. kobiet na pierwszym miejscu, na listach Nowej Lewicy 34 proc.). Dane wyglądają dość optymistycznie. Co prawda nie jest to jeszcze połowa takich miejsc, ale już całkiem duży odsetek zajmują kobiety.

Grupa ekspertów z SWPS przygotowała na zamówienie Fundacji Sukces Pisany Szminką ankietę dla kandydatów do parlamentu, która miała sprawdzić ich prokobiecość. To było narzędzie dla kampanii „Wspieramy sukces kobiet”. Uzyskaliśmy zwrotnie aż 300 ankiet, z których w większości wynika, że kandydaci świetnie rozumieją potrzeby kobiet.

Ankieta była dobrowolna, czyli musimy przyjąć, że kandydaci nie wspierający kobiet i bliskich im spraw po prostu nie odpowiedzieli na pytania. Ale osiągnięty wynik ankiety pokazuje, że zmiana już tu jest.

Powiedziała pani wcześniej, że tę zmianę bardziej nawet niż w wyborach parlamentarnych jest widać w wyborach samorządowych. Jednak listy i kampania to jedno. A sprawowanie władzy to już zupełnie coś innego. Czy rosnącą rolę kobiet widać jest w lokalnych władzach?

Tak, zdecydowanie, bo tam mniejsze znaczenie mają etykiety partyjne i rozpoznawalność z telewizji, a większe to, co się rzeczywiście robi w społeczności lokalnej. I tutaj kobiety działają, kobiety są widoczne. I to kobiety dostają głosy za swoją skuteczność.

Ale na stanowiskach prezydentów dużych miast niewiele jest wciąż kobiet. Łódź, Gdańsk, Słupsk, więcej wymienić nie potrafię. Tylko 12 proc. wszystkich wójtów, burmistrzów, prezydentów to kobiety. Częściej stają się czyimiś zastępczyniami.

Świat nie jest idealny. Jednak to, kto kandyduje na jakie stanowisko jest rozstrzygane gdzieś wewnątrz struktur partyjnych. Ale już na listach do rad miejskich odsetek kobiet był w ostatnich wyborach znacząco wyższy – 41 proc., podczas gdy na stanowiska wójtów, burmistrzów i prezydentów kandydowało zaledwie 18 proc. pań.

Czy zatem większa reprezentacja kobiet w Sejmie – gdyby tak się stało – będzie miała w ogóle jakiekolwiek znaczenie, skoro, po pierwsze, w głosowaniach i tak decyduje dyscyplina partyjna, a po drugie w kreowaniu rządu nikt już nie bierze pod uwagę żadnych parytetów? Nikt nam nie zagwarantuje, że w kolejnym rządzie kobiet będzie więcej niż dziś.

Powiązane artykuły