Prognozy rządu pokazują, że w 2040 roku aż około 60 proc. całego budżetu kraju będą pochłaniały wydatki związane z ubezpieczeniami społecznymi – mówi dr Marcin Socha z Ośrodka Spraw Azjatyckich Uniwersytetu Łódzkiego w wywiadzie dla 300Gospodarki. Długowieczność z dumy Japonii stała się obciążeniem nie do utrzymania.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Przez dekady świat patrzył na Japonię z podziwem, jako na kraj długowiecznych ludzi. Czy demografia w Japonii z symbolu dobrobytu i zdrowego trybu życia stała się problemem narodowym?
Dr Marcin Socha: Jeśli chodzi o spadającą liczbę urodzeń i starzejące się społeczeństwo to sytuacja w Japonii jest, mówiąc bez ogródek, dramatyczna. Krajowy system emerytalny znajduje się pod ogromną presją, aby utrzymać rosnącą liczbę osób starszych, podczas gdy liczba osób wpłacających składki do systemu maleje. W 2020 roku liczba Japończyków powyżej 65 roku życia osiągnęła rekordowy poziom 36 milionów – to 29 procent całej populacji. Japoński rząd niezmiernie obawia się tego, co nastąpi za kilkanaście lat, najdalej za dwie dekady.
Wszystkie prognozy rządowe pokazują, że w 2040 roku, kiedy na emeryturę zacznie przechodzić grupa z tzw. drugiego baby boom, czyli urodzonych w latach 70., aż około 60 proc. całego budżetu kraju będą pochłaniały wydatki związane z ubezpieczeniami społecznymi – emerytury, opieka zdrowotna, koszty dodatkowego wsparcia seniorów.
Jak starzenie się społeczeństwa wpływa dziś na rynek pracy?
Niedobór pracowników dotyka praktycznie wszystkie sektory – brakuje ludzi w IT, ale także w rolnictwie. Brakuje w Japonii dobrze wykształconych specjalistów, inżynierów. Brakuje personelu w szeroko rozumianej służbie zdrowia, w tym w opiece nad osobami starszymi. Tam wszędzie widzimy głębokie problemy ze znalezieniem kadry.
Większe niż gdzie indziej na świecie? Bo braki w opiece medycznej czy IT to jest problem absolutnie całego Zachodu.
To jest problem całego Zachodu, tylko że w Japonii nie podjęto jeszcze tak zdecydowanych działań, by się z tym uporać, jak w krajach Europy na przykład. Jednym z takich rozwiązań, po które jeszcze nie sięgnięto, a ja bym je gorąco rekomendował, powinna być zmiana w prawie migracyjnym. Japonia bardzo oszczędnie wydaje zgody na pobyt w swoim kraju pracownikom z innych państw i to powinno się zmienić. W 2019 roku wprowadzono wprawdzie rewizję przepisów migracyjnych – bardzo poważną jak na Japonię, ale wciąż niewystarczającą. Stworzono wówczas dwie nowe kategorie wizowe. Pierwsza pozwala na przyjazd pracownika na pięcioletni okres pobytu, ale bez rodziny – ta kategoria wizowa nie pozwala na osiedlanie się w Japonii. Druga kategoria jest skierowana do najlepiej wykształconych specjalistów – taka wiza pozwala przyjechać wraz z rodziną i zostać w Japonii na dłużej.
Możliwości wizowe są jednak ograniczone do bardzo konkretnych sektorów. Takie zmiany to więc kropla w morzu potrzeb. Zwrócę tu uwagę tylko na jedną grupę pracowników, o których zwykle się nie mówi, a którzy są po prostu niezbędni. W Japonii już od 30 lat brakuje pracowników z tzw. grupy 3D (dirty dangerous difficult jobs), wykonujących prace mniej płatne, jak sprzątanie, remonty, ciężka praca fizyczna, a których nie chcą się podejmować Japończycy. W Europie migranci od lat przynajmniej częściowo rozwiązują ten problem. W Japonii, jak na razie, jedynym sposobem jest korzystanie z nielegalnych imigrantów. Nieoficjalne szacunki mówią o liczbie 100 tys. pracowników, przyjeżdżających głównie z państw Azji Południowo-Wschodniej i Chin.
Są w Japonii „na czarno” i pracują w szarej strefie. Japoński rząd nie wprowadził żadnego rozwiązania, które mogłoby pozwolić na legalne zatrudnienie tych ludzi. Przeciwnie, japońska administracja, przede wszystkim Agencja ds. Migracji, zajmująca się monitoringiem programów imigracyjnych i programów oferujących zatrudnienie dla migrantów, nadal tworzy wiele sztucznych barier. Największą blokadą jest chyba wymóg znajomości języka japońskiego. O ile dobra znajomość języka jest niezbędna lekarzom czy pielęgniarkom, o tyle to wymóg kompletnie nieuzasadniony na przykład jeśli chodzi o personel sprzątający czy opiekę nad osobami starszymi.
Po jakie rozwiązania sięgają więc same firmy? Czy rząd zaproponował jakieś programy wsparcia pracodawców?
Japońska administracja podjęła próbę przekonania japońskich firm do wydłużenia wieku emerytalnego i zapewnienia osobom starszym możliwości pozostania na stanowisku pracy. Jak na razie pierwsze próby przekonania starszych pracowników w grupie wiekowej 65-70 do dłuższego pozostania na stanowisku pracy, nie przyniosły zbyt dużych rezultatów.
W Japonii wiek emerytalny to najczęściej 65 lat. Zwykle okres, tak jak warunki pracy regulują wewnętrzne rozwiązania w korporacjach. Firmy mają pewną dowolność w określaniu momentu przejścia na emeryturę. W 2021 roku rząd zatwierdził pakiet ustaw, zobowiązujących firmy do zatrzymania swoich pracowników do 70 roku życia. Dostali pięć różnych możliwości, by zatrzymać pracownika, w tym podniesienie lub zniesienie wieku emerytalnego.
A na czym polegały zachęty dla starszych pracowników, by nie odchodzili na emerytury?
Nie było wielkich zachęt. Po prostu firmy oferowały pracownikom możliwość pozostania na stanowisku kilka lat dłużej. I to też nie był wcale masowy proces. Wiele japońskich firm było temu bardzo niechętnych. To się nie zawsze podoba kadrze kierowniczej. To jest częściowo związane ze sposobem pracy w dużych korporacjach Japonii, gdzie przez lata działał tzw. system dożywotniego zatrudnienia – do końca życia zawodowego.
Ten system dawał pracownikowi gwarancję zatrudnienia i precyzyjnie określoną ścieżkę awansu, ale też nie dawał mu wielkich możliwości manewru. W praktyce to wygląda tak, że to młodsi pracownicy są zazwyczaj zasypywani większą liczbą zadań i obowiązków, a starsi pracownicy im bliżej mają do emerytury, tym wykonują tych obowiązków coraz mniej. No bo już wiedzą, że oni już swoje zrobili, a nikt ich stąd nie wyrzuci.
Pracodawcy też o tym wiedzą. Dlatego wcale nie byli chętni do zatrzymywania tych starszych pracowników na kolejne lata, wiedząc, że ich efektywność spada.
Po stronie pracowników, jak mówiłem, też nie było wielu chętnych. Nie wiem czy ten brak chętnych wynikał z tego, że sami zainteresowani nie chcieli dłużej pracować czy może z tego, że firma próbowała odwieść ich od takiej decyzji.
Ostatnio rząd postawił na przesuwanie pracowników między sektorami. Bardzo ciekawym narzędziem, promowanym i częściowo finansowanym przez rząd, są programy przekwalifikowywania pracowników z sektorów, które nieco straciły na znaczeniu do branż, gdzie zapotrzebowanie na personel jest znacznie większe. Głównie to masowe szkolenia IT dla ludzi z sektora hotelarskiego i gastronomicznego – czyli branż, które najmocniej ucierpiały w czasie pandemii.
Czy wysokość emerytur w Japonii zachęca, czy zniechęca do dłuższej pracy? Emerytury są na tyle wysokie, że po prostu bardziej się opłaca mieć wolne i jeść sushi czy zostać w pracy?
Jeżeli mówimy o osobach, które teraz przechodzą na emeryturę albo, które przeszły w ostatnich dziesięciu, piętnastu latach, po okresie pełnoetatowej pracy z pełnymi japońskimi benefitami emerytalnymi od pracodawcy to taka emerytura jest bardzo godziwa. Emeryci mogą liczyć na spokojną starość.
Inne warunki emerytalne czekają tych, którzy są w szczycie wieku produkcyjnego. Zdając sobie z tego sprawę dla każdego Japończyka, który skończył 40. rok życia, rząd wprowadził obowiązek wykupienia dodatkowego ubezpieczenia. W przyszłości ma pomóc sfinansować opiekę, gdy wydarzy się jakiś nieprzewidywalny wypadek.
W japońskim społeczeństwie narasta konflikt na linii młodsi i starsi. Młodsze pokolenie coraz mocniej doświadcza pogarszającej się sytuacji gospodarczej, rosnących cen i kosztów życia. Stabilną pracę ma najwyżej kilkanaście procent zatrudnionych.
Coraz więcej osób pracuje na umowach, które nazwalibyśmy śmieciowymi – kontrakty, na czas określony, kilka razy w tygodniu, a często wręcz na godziny. Rośnie popularność aplikacji pozwalających osobom, które nie mogą znaleźć stabilnego zatrudnienia – szczególnie kobietom – na znajdowanie takich prac dorywczych.
A koszty utrzymania rosną w Japonii znacznie szybciej niż wynagrodzenia. Największym problemem jest znalezienie mieszkania w dostępnej cenie i w lokalizacji, z której do miejsca pracy nie trzeba dojeżdżać dwie godziny, czasem dłużej.
Z drugiej jednak strony coraz większa liczba młodych osób nie zgadza się już na zatrudnienie w tym dożywotnim systemie, o którym mówiłem wcześniej. Kiedyś w tym systemie praca tylko jednej osoby, zwykle mężczyzny, wystarczała na utrzymanie całej rodziny. Dziś już tak nie jest, zwłaszcza w dużych miastach, więc młodzi wolą mieć otwartą drogę do zmiany posady. Nie chcą też poświęcać się już tak dla firmy, jak ich rodzice, a praca dożywotnia, zwłaszcza w pierwszych latach pracy wymaga naprawdę wielu nadgodzin.
To, że Japończycy coraz bardziej są skłonni do zmiany zatrudnienia, to zupełnie nowy, ciekawy trend, który odsłoniła pandemia. Ludzie odkryli, że można pracować inaczej, także zdalnie. Dla korporacji w Japonii to była ogromna nowość. Teraz rząd namawia zaś firmy, aby pozostały przy tych rozwiązaniach, aby pozwalały swoim pracownikom na bardziej elastyczny czas pracy, bo to z kolei może zachęcić do pracy więcej kobiet.
Bardzo intensywnie młodych Japończyków przyciąga do siebie Australia. Chodzi wprawdzie tylko o pracę czasową, ale za to wynagrodzenia są na tyle atrakcyjne, że ludziom bardzo się to opłaca. Jak napisał The Economist, minimalne wynagrodzenie jest dwukrotnie wyższe niż w Japonii.
Ten trend jeszcze bardziej pogłębi kryzys na rynku pracy Japonii.
Jakimi narzędziami zatem rząd Japonii przekonuje korporacje do zwiększania atrakcyjności miejsc pracy? Oferuje ulgi podatkowe, daje dopłaty, jakieś zachęty?
Programy dotyczące elastycznego czasu pracy miały być kierowane przede wszystkim do kobiet. Strategia zwiększenia liczby kobiet pracujących była częścią tzw. abenomiki, czyli programu premiera Shinzo Abe.
Działało kilka narzędzi, które miały do tego doprowadzić, przede wszystkim zapewnienie darmowej opieki żłobkowej i przedszkolnej i wydłużenie urlopu macierzyńskiego.
Później podjęto rozmowy z pracodawcami dotyczące właśnie elastycznego czasu pracy dla kobiet. Niedawno wprowadzono również urlop tacierzyński. Mieliśmy nawet kilka przypadków polityków japońskich, którzy jako pierwsi politycy w historii tego kraju skorzystali z urlopu ojcowskiego.
Jaka była reakcja społeczna?
Spotkało się to z krytyką, szczególnie konserwatywno-prawicowych ugrupowań. W Japonii to trudny temat. Potrzeba czasu, żeby przekonać społeczeństwo do zaakceptowania pewnych zmian, które w Europie Zachodniej już są traktowane jako coś zwyczajnego.
Japoński rząd wiele uregulowań raczej rekomenduje niż nakazuje, a to oznacza, że firmy mają dowolność w ich stosowaniu. Podejmują dialog, ale zmiany po ich stronie zachodzą dość powoli.
Od kwietnia rząd ma wypłacać bardzo wysokie becikowe dla każdego nowonarodzonego dziecka – ponad 3,4 tys. euro. Ale już wcześniej obowiązywała bardzo wysoka zapomoga z tego tytułu – czy to przyniosło rezultaty?
Zmiany wprowadzane jeszcze przez premiera Abe przyniosły kilkuprocentowe wzrosty liczby kobiet na rynku pracy. Jeśli więc chodzi o znaczną poprawę aktywności kobiet na rynku zawodowym to, niestety, rząd nie osiągnął nigdy zamierzonych celów.
Głównym zarzutem kierowanym wobec tej strategii było to, że kobiety w tym systemie były postrzegane tylko jako siła robocza. Chodziło głównie o to, żeby te kobiety mogły wrócić jak najszybciej do pracy, niezależnie od tego, czy dana kobieta była w stanie, chciała czy nie chciała tego robić.
Co nowego dla poprawienia trendów demograficznych proponuje obecny rząd Kishidy Fumio?
Na ostatnim niedawnym przemówieniu otwierającym sesję parlamentu premier zapowiedział, że priorytetem jego administracji i właściwie każdej kolejnej japońskiej administracji powinna być walka właśnie ze starzejącym się społeczeństwem i ze spadającą dzietnością. Zapowiedział podjęcie bardzo poważnych kroków, które mają na celu zwiększenie liczby urodzeń w Japonii.
W kwietniu pracę rozpocznie nowy organ rządu – Agencja ds. Dzieci i Rodzin. Do czerwca zaś rząd ma przygotować plan podwojenia wydatków na zwiększanie dzietności. Nie wiemy, w jaki sposób zostanie to finansowane, z jakich środków, ani nawet ile to będzie kosztować. Nie mamy też szczegółów, jak dokładnie mają wyglądać nowe zachęty dla rodzin. Jedno jest pewne – tu jest potrzebny naprawdę ambitny plan, który skłoni ludzi do posiadania większej liczby dzieci, dając im do tego zaplecze i wsparcie.
Od roku japoński rząd ratuje sytuację gospodarczą i społeczną, stosując przede wszystkim dopłaty bezpośrednie. Administracja zmaga się nie tylko z rosnącym długiem publicznym i rosnącymi cenami energii, paliw, żywności, ale też z poważnymi problemami wizerunkowym i spadającymi notowaniami premiera.
Już w roku 2022 pojawiła się natomiast zapowiedź wprowadzenia nowego programu gospodarczego, który został nazwany „nowym kapitalizmem”. U jego podstaw ma leżeć lepsza, mądrzejsza redystrybucja dochodów, której celem jest zmniejszenie nierówności dochodowych w społeczeństwie. To była podstawowa obietnica premiera, ale jak na razie nie udało się tej administracji sformułować takiego prostego, zrozumiałego programu, który trafiłby do wszystkich. Nie udało się także wprowadzić oczywistych zmian, jak podwyższenie podatków dla osób najlepiej zarabiających.
Więcej wywiadów Katarzyny Mokrzyckiej przeczytasz tutaj:
- Ukraina jest w stanie wejść do UE szybciej niż w 10 lat. Ma zasoby, których Polska nie miała [WYWIAD]
- Wojna nie przyspieszyła transformacji energetycznej. „Nie redukujemy emisji CO2” [WYWIAD]
- Susza najgorsza od czterech dekad. Afryka drastycznie odczuwa zmiany klimatu [WYWIAD]
- Pozew przeciwko państwu za zmiany klimatu? „Wprawiliśmy proces w ruch” [WYWIAD]