Strona główna Wywiady Polska po odzyskaniu niepodległości. „To był czas, kiedy państwo odgrywało zbyt dużą rolę w gospodarce”

Polska po odzyskaniu niepodległości. „To był czas, kiedy państwo odgrywało zbyt dużą rolę w gospodarce”

przez Katarzyna Mokrzycka

Piłsudski nie znał się na gospodarce i jej nie rozumiał. Piłsudczycy więc nie zawsze radzili sobie z gospodarką. Ale ponieważ sprawowali władzę autorytarną nie dawało się ich wymienić, by ktoś inny próbował innych rozwiązań – mówi w wywiadzie dr hab. Piotr Koryś, historyk gospodarki z WNE UW. 

Piotr Koryś, dr hab., ekonomista, historyk gospodarki, adiunkt na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jego badania koncentrują się na historii gospodarczej Polski i region Europy Środkowej, oraz historii idei ekonomicznych w tym regionie. Współpracuje z ZPP.

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy okres II RP, 20-lecia międzywojennego, został dobrze wykorzystany jeśli chodzi o odbudowę gospodarki po odzyskaniu niepodległości? Zostało zrobione dokładnie tyle ile można było zrobić?

Dr hab. Piotr Koryś: Na to pytanie jest bardzo trudno odpowiedzieć, bo bardzo trudno jest zdefiniować czas, który faktycznie był do dyspozycji. Prosta narracja jest taka, że nasi antenaci mieli czas od listopada 1918 roku do września roku 1939. Ale w rzeczywistości  tego czasu było znacznie mniej.

W międzyczasie były wojny o granice, które nie tworzyły warunków do budowania państwa, a wręcz przeciwnie. Widzimy to teraz wyraźnie, gdy nasi sąsiedzi na Wschodzie biją się o swoje granice – nie mają dziś ani przestrzeni, ani możliwości finansowych, by budować dobrobyt, wzrost gospodarczy. Po prostu starają się ocalić państwo. Istotny kawałek historii II Rzeczpospolitej to była walka o ocalenie państwa, o przetrwanie tego, co się udało stworzyć – to wymagało mniej więcej trzech lat. Niby niedużo, ale z perspektywy historii tego państwa, to jest aż 1/7 całego okresu jego istnienia.

Od kiedy zatem należałoby zacząć analizowanie rozwoju polskiej gospodarki po odzyskaniu niepodległości? Czy to 1918 rok, czy może dopiero po zwycięstwie nad Bolszewikami w 1920, po światowej recesji, czyli koło 1929 roku, a może dopiero od śmierci Piłsudskiego i przejęciu odpowiedzialności za gospodarkę przez Eugeniusza Kwiatkowskiego?

Z perspektywy historii gospodarczej i politycznej 20-lecie międzywojenne to wyjątkowo fatalny czas na odbudowywanie państwa i rozwój gospodarczy. Nawet kraje, które miały długie historie miały problemy z istnieniem, a co dopiero młody kraj, nazywany bękartem Wersalu.

Kiedy już Piłsudski wywalczył granice, to następne trzy lata Polska walczyła z hiperinflacją. A od 1929 roku lata wszyscy żyli wielkim kryzysem – który najpierw miał Polskę ominąć a potem w nią wyjątkowo silnie uderzył. Czy mogliśmy temu zapobiec – to osobne pytanie, ale faktem jest, że łącznie niemal 10 lat pochłonęły kryzysy, które uniemożliwiały rozwój i wzrost gospodarczy. Czasu na zaprojektowanie i zbudowanie wielkiego sukcesu zostało relatywnie mało.

Jakieś nadzwyczajne sukcesy? 

Pewnie nie było ich dużo, może Gdynia…  Czy można było zrobić lepiej? Podejrzewam, że tak. Zawsze da się zrobić lepiej. Czy można było na przykład lepiej zrobić transformację po roku 1989? Na pewno. Ale czy z tego powodu można ją nazywać niepowodzeniem? W żadnym wypadku!

Zwłaszcza do wielkiego kryzysu trudno było fundamentalnie lepiej cokolwiek zrobić. Być może sprawy potoczyłyby się korzystniej bez zamachu majowego, ale w naszej mitologii narodowej uznaje się, że Piłsudski musiał ten antydemokratyczny, autorytarny zamach przeprowadzić żeby ocalić kraj przed falą nacjonalizmu.

Piłsudski ekonomistą nie był. To miało znaczenie?

Piłsudski nie znał się na gospodarce i jej nie rozumiał. Miał za to mocne sądy. Był, na przykład, przekonany, że Polsce jest potrzebna mocna waluta i że kluczowe są nasze zobowiązania wobec Zachodu, bo uważał Zachód za gwaranta naszej suwerenności. To, co na pewno mieliśmy obowiązek zrobić, jak sądził, to spłacać długi wobec Zachodu. I w związku z tym musieliśmy bardzo dbać o kurs złotówki – inaczej mielibyśmy problemy ze spłacaniem zobowiązań wobec Zachodu. W efekcie w Wielkim Kryzysie niemal najdłużej (pośród innych krajów) polski bank centralny trzymał się parytetu złota, co rok po roku obniżało konkurencyjność i tak biednej wszak i zacofanej gospodarki.

Piłsudczycy więc nie zawsze radzili sobie z gospodarką. Ale ponieważ sprawowali władzę autorytarną nie dawało się ich wymienić, by ktoś inny próbował innych rozwiązań. Zresztą, mówiąc szczerze, bardzo trudno, byłoby takich ludzi znaleźć przed rokiem 1932.

Nie zgadzam się natomiast z teoriami, które zakładają, że Kwiatkowski i jego inwestycje uruchomione po śmierci Piłsudskiego odegrały wielką rolę. Moim zdaniem różne rozwiązania były, mówiąc kolokwialnie, takie sobie – i przed Kwiatkowskim i za Kwiatkowskiego.

Nie wydaje mi się żeby sam Kwiatkowski odegrał aż tak pozytywną rolę. Owszem, rozpoczął inwestycje – państwowe, a ja nie jestem fanem tak głębokiej ingerencji państwa w gospodarkę. Program Kwiatkowskiego zaczął się wtedy, kiedy i prywatna gospodarka już stawała na nogi, a nierówna państwowa konkurencja wkrótce bardzo jej zaszkodziła.

To, że zbudował ileś fabryk, które nie zostały poddane żadnemu testowi ekonomicznemu – bo w 1939 roku państwo znów znikło z mapy – nie jest dowodem na to, że zrobił coś nadzwyczajnego.

Mówiąc o inwestycjach ma Pan na myśli Centralny Okręg Przemysłowy?

Przede wszystkim Centralny Okręg Przemysłowy. Ale szerzej patrząc, cały etatyzm w gospodarce później II Rzeczypospolitej jest problematyczny. Owszem, czasem się przydawał, ale z reguły kończyło się na tym, że państwo miało mnóstwo drukarni, fabryk rowerów, kopalni i tak dalej – bo przejmowało je żeby nie upadły – które właściwie nie za bardzo miały co robić. No i finansowało przedsiębiorstwa właściwie nie dając szans prywatnym przedsiębiorcom na konkurencję. To widać bardzo po kopalniach. Kopalnie prywatne w Polsce w latach 1930 borykają się z nieustannym kryzysem. Nie dlatego, że nie byłoby dla nich miejsca, ale dlatego że kopalnie państwowe są dotowane albo mają zagwarantowany odbiór węgla. W związku z tym te kopalnie prywatne konkurują na nierównym boisku. Jednocześnie Polska jest jednym z głównych eksporterów węgla, głównie poprzez port w Gdyni, ale bardzo często dotuje eksport.

To pytanie często jest powtarzane i dziś – czy państwo jest dobrym inwestorem.

Ja rozumiem, że odpowiedź dla lat 30-tych jest taka, że trwał wielki kryzys i państwo musiało budować i kupować żeby ratować. Ale gdy popatrzymy na historię indywidualnych fabryk, to one traciły przez państwo. Poznańskie zakłady Cegielskiego, żeby dostać dofinansowanie państwowe (które mu pomogło utrzymać się na specyficznym rynku kształtowanym przez działania państwa) nie inwestowały w Poznaniu, bo wtedy nie mogłyby liczyć na publiczne wsparcie. Dostały z BGK dofinansowanie na inwestycje w COP, na który stawiał Kwiatkowski. Tak powstała fabryka obrabiarek w Rzeszowie, późniejszy Zelmer. Racjonalność prywatnego przedsiębiorcy została naruszona.

Efekt polityki rządowej był taki, że w drugiej połowie lat trzydziestych właściwie znikł, jak pokazują statystyki, prywatny kredyt inwestycyjny w polskiej gospodarce. Jednocześnie państwowy kredyt był bardzo specyficznie lokowany, bo dużo łatwiejszy dostęp do niego miały przedsiębiorstwa państwowe albo współtworzone przez państwo lub te prywatne, które były nominowane na zwycięzców przez urzędników Kwiatkowskiego.

Dziś jednak niejeden polski polityk marzy, żeby stać się nowym Kwiatkowskim, mieć swoją Gdynię, COP, swojego PZL „Łosia”, dokonać wielkich i mądrych inwestycji, które uczynią go nieśmiertelnym – stąd pewnie taka estyma do tamtych lat.

Kredyt znika, bo banki się wycofały z kredytowania?

Znika dlatego, że prywatne banki nie były w stanie udzielać kredytów na warunkach, które byłyby konkurencyjne w stosunku do oferty BGK. A prywatne przedsiębiorstwa nie korzystały z prywatnego kredytu na gorszych warunkach, bo wtedy nie byłyby w stanie konkurować z państwowymi przedsiębiorstwami, które miały tanie kredyty.

Bez wątpienia to był czas kiedy państwo odgrywało zbyt dużą rolę w gospodarce.

Trzeba jednocześnie podkreślić, że państwo w gospodarce Drugiej Rzeczypospolitej – zwłaszcza w sektorze przemysłowym i transporcie – było obecne od początku, ale przez dłuższy pierwszy okres rola państwa jest dość pasywna. Ono nie było aktywnym graczem gospodarczym. Stało się nim od lat trzydziestych, zaczęło konkurować z prywatnymi przedsiębiorcami na nierównych warunkach jako inwestor, właściciel i przedsiębiorca, a jednocześnie stanowiło prawo. W związku z tym zawsze wygrywało.

Czy to nie wynikało z tego, że władza za wszelką cenę próbowała w ogóle utrzymać jakąkolwiek gospodarkę kraju? Bez względu na koszty utrzymać w karbach inflację, złotego i rynek pracy?

To jest narracja zarówno Kwiatkowskiego, jak i potem całej polskiej powojennej historii gospodarczej. Czy to jest prawdziwa narracja? Moim zdaniem nie. Czasy Wielkiego Kryzysu to czasy deflacji, polityka antykryzysowa została wprowadzona jak kryzys już właściwie się kończył, szczyt bezrobocia też już minął. Wielki plan modernizacji Polski robi wrażenie, ale wątpię czy byłby możliwy do sfinansowania jeśli II wojna by nie wybuchła.

Co było punktem odniesienia dla inżynierów polskiej gospodarki międzywojennej?  Przedwojenna Polska nie istniała, na co, na kogo więc patrzono, próbując budować politykę gospodarczą? Często porównuje się plan stworzenia COP do amerykańskiego New Deal. To były polskie wzorce?

Zasadniczo zawsze marzeniem polskiej inteligencji, tej która stworzyła II RP, było dogonienie Zachodu. To, co rzeczywiście robi Kwiatkowski, to reorientuje politykę gospodarczą państwa na model typowy dla ówczesnego Zachodu. Czyli w przybliżeniu robi to, co zrobili np. ludzie Roosevelta, czy to co zrobiono także w Anglii, z tym, że u nas jest w tych działaniach znacznie więcej państwa niż na Zachodzie.

Tam jest interwencjonizm, u nas to etatyzm rozumiany jako wzrost aktywnej obecności państwa w gospodarce.

Trzeba jednak pamiętać, że my dziś patrząc na tamten okres odruchowo mierzymy go obecną, własną miarą – miarą świata w którym funkcjonowanie gospodarki definiują liczne, mniej i bardziej wyrafinowane, słuszne i niesłuszne, narzędzia polityki gospodarczej. Mamy mnóstwo miar i indeksów pozwalających nam porównywać kraje. Wówczas większość z nich była niedostępna, a dane statystyczne publikowano z kilkuletnim opóźnieniem.

Dziś, niezależnie od kraju, mamy jakieś programy, plany rozwojowe, różnego rodzaju dofinansowania i tak dalej. A lata dwudzieste to czas, w którym polityka gospodarcza w Polsce była w powijakach. Nie dlatego, że kraj był zacofany, ale dlatego, że po I wojnie próbowano odbudować świat przedwojennej belle époque.

Nie myślało się wówczas o tym, kogo dogonić, jak i dlaczego. Oczywiście poza ogólną wizją gonienia cywilizowanego Zachodu przez budowę miast, burżuazji, fabryk. Myślę, że nawet sama dyskusja o to, w którym miejscu świata Polska się znajduje nie była w pełni rozwinięta, bo to nie było najważniejsze. Polityka przetrwania – to był najważniejszy plan właściwie na całe 20-lecie. Przecież nawet idea COP się w ten plan wpisuje.

Cofając się do początków, w dość wąskim zakresie pierwszym wybitnym politykiem gospodarczym II RP, próbującym łączyć wizję z praktyką był Władysław Grabski. Ale jego polityka to polityka mająca na celu ustabilizowanie złotego, a nie rozwój gospodarczy.

Znów raczej bieżące wyzwanie niż długookresowa wizja.

Młodemu państwu zabrakło wizji, czy zabrakło czasu, by ją zrealizować?

Wtedy po prostu nie za bardzo myślano w ten sposób. Nikt wówczas nie liczył PKB. Sposób myślenia o gospodarce jako o mechanizmie, który daje się regulować po to, żeby poprawiać jakość życia, zamożność czy poziom rozwoju przyszedł dopiero razem z Keynesem – wtedy zaczyna się kształtować nowoczesna makroekonomia.

Ustabilizowanie waluty – to był podstawowy problem i podstawowy cel do osiągnięcia?

W latach 20 – tak. Bo chwiejność kursów walut i inflacja to były rzeczywiste problemy i to nie tylko nasze, ale całego regionu – również Niemców, Austriaków, Węgrów. Opanowanie (prawie) pierwszej w historii tej skali hiperinflacji papierowej waluty, to było gigantyczne wyzwanie. Nawet Amerykanie – pomimo swojego izolacjonizmu – uznali, że muszą pomóc. Przyjeżdżali, doradzali, dali pożyczkę, pomogli ustabilizować złotego.

Później, ale jeszcze przed pomysłem na COP, najważniejszym projektem była budowa portu w Gdyni. To było okno na świat dla młodej Polski. Uchylenie tego okna otwierało możliwość handlu, wejście na światowe rynki. Rozmiar eksportu był wtedy jedną z podstawowych miar rozwoju, na którą się patrzyło, a możliwości eksportowe dla Polski bez szlaków morskich były bardzo ograniczone. Niemcy opornie zgadzali się na nasz eksport, a to oznaczało, że życie utrudniało nam również Wolne Miasto Gdańsk. Padł więc pomysł, by zbudować infrastrukturę umożliwiającą eksport. Składała się z dwóch elementów: magistrali kolejowej ze Śląska do Gdyni oraz z nowego portu w Gdyni. Magistrala została zbudowana w dużej mierze poprzez połączenie i renowację istniejących odcinków kolei.

To była jedna z rozsądniejszych inwestycji z tamtego okresu. Państwo zrobiło to, co powinno zrobić państwo: zadbało o rozwój potrzebnej dla rozwoju gospodarki infrastruktury.

Marzenie o II Rzeczypospolitej, które jest zawarte w programach pierwszych rządów, socjalistów Daszyńskiego, ale też polskich inteligentów, takich jak Stefan Żeromski, to jest marzenie o zbudowaniu sprawiedliwego, nowoczesnego państwa równo traktowanych obywateli, państwo „szklanych domów”. Bardzo szybko rzeczywistość zweryfikowała te marzenia. Okazało się, że jak chce się mieć regulowane pensje i zasiłki dla bezrobotnych to nie ma skąd wziąć na to pieniędzy. A jak się weźmie z dodruku to się kończy tak, jak się skończyło, czyli niemal bankructwem młodego państwa.

Tu dochodzimy do bardzo poważnego ograniczenia – finanse. Polska to było bardzo biedne państwo, które musiało jednak nadal bardzo istotną część swoich finansów przeznaczać na zbrojenia żeby zapewnić sobie podstawowe przynajmniej warunki do przetrwania – dziś już wiemy, że i tak przeznaczało za mało. Cele tego państwa w dużej mierze nie miały charakteru gospodarczego a egzystencjalny. Nawet w tym wypadku pozostaje otwarte pytanie, czy trzeba było budować fabryki, czy raczej kupować broń, choć to drugie pod koniec lat 30. bywało nadzwyczaj trudne.

Wiemy z historii, że te inwestycje nie uratowały Polski w roku 1939. Sektor zbrojeniowy był  ulokowany tak, że z jednej strony – zdaniem Kwiatkowskiego – miał zapewnić sprężynę rozwojową dla jednego z biednych regionów Rzeczypospolitej: pomiędzy Lwowem, Lublinem i Kielcami, a z drugiej  – jego strategiczna lokalizacja powodowała, że miał być względnie bezpieczny.

II wojna szybko to negatywnie zweryfikowała. Dziś wiemy coś, czego oni wówczas nie mogli wiedzieć – że do wojny pozostało zbyt mało czasu, by te inwestycje przyniosły pożądany efekt. Fabryki dopiero u progu wojny zaczynały produkować cokolwiek, a zdolności produkcyjne które mogłyby zmienić potencjał polskiej armii miało się udać uzyskać za 4- 5 lat.

Wyzwania, przed którymi stawało młode państwo były dość prozaiczne. To nie były wyzwania, jak dogonić Francję czy chociażby Czechosłowację, ale raczej jak zbudować przeprawy przez Wisłę, która przestała być rzeką graniczną. Jak zapewnić sobie dość karabinów, czołgów czy samolotów, by obronić granicę. I jak zadbać o najbiedniejszych, by protesty nie rozsadzały stabilności państwa.

Nie liczono wówczas PKB,  zatem w oparciu o co mierzono stan gospodarki, rozwój, wzrost gospodarczy?

Tak naprawdę, na sto procent, nie wiemy jakie były tamte poziomy rozwoju gospodarczego. Wydaje się, że pod koniec Drugiej Rzeczpospolitej zbliżyły się albo przekroczyły poziomy, które osiągały ziemie polskie w roku 1913, u progu pierwszej wojny światowej.

W XIX wieku państwa zaborcze prowadziły swoje statystyki. Niemcy prowadziły je najstaranniej, Austria dosyć starannie, a Rosja bardzo przeciętnie. Na ich podstawie można stwierdzić mniej więcej jakie były poziomy produkcji przemysłowej i rolnej i, w przybliżeniu, ocenić jakie były poziomy rozwoju ziem polskich.

Różnie definiowane terytoria ziem polskich były analizowane przez Polaków w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową i w czasie wojny z założeniem, że oto pojawia się okno możliwości żeby powstało państwo polskie. Zaczęły się pojawiać pytania, jakby to państwo wyglądało. Władysław Grabski wydawał tuż przed wojną i w okresie pierwszej wojny światowej rocznik statystyczny. Adam Krzyżanowski i Kazimierz Kumaniecki wydali książkę „Statystyka Polski” już w trakcie pierwszej wojny. Eugeniusz Romer wydawał tablice ze statystykami ziem polskich.

Później w okresie II RP podejmowano kilka prób liczenia majątku oraz dochodu narodowego, ale nie były to próby systematyczne i o jednolitej metodologii. Najciekawszą z nich była kalkulacja dochodu społecznego wyliczona w latach 30-tych przez Michała Kaleckiego i Ludwika Landaua. Poza tym liczono wielkość produkcji w jednostkach materialnych, co zawsze można porównywać.

Dziś możemy sięgnąć do statystyk odtwarzanych przez historyków gospodarczych, by lepiej zrozumieć przeszłość. Ale lepiej nie odwoływać się do nich w odniesieniu do II RP – ponieważ statystyki te są najczęściej szacowane w odniesieniu do stałego terytorium, a nie w odniesieniu do stałego (lub w sposób wyobrażony podtrzymującego ciągłość) bytu politycznego. Dlatego statystyki Maddisona dla okresu II RP pokażą nam obraz nie tyle zafałszowany, co niezgodny z naszymi oczekiwaniami. Jest to obraz PKB terytorium, które wówczas w 1/3 (pod względem powierzchni i populacji) leżało w granicach Niemiec. Obejmuje ono wysoko rozwinięte regiony ówczesnych Niemiec: Śląsk z Zabrzem, Opolem i Wrocławiem, Pomorze, Prusy Zachodnie i Gdańsk, a także słabiej rozwinięte (choć i tak powyżej polskiej średniej) Prusy Wschodnie i część rejencji frankfurckiej. Nie obejmuje za to najbiedniejszych ziem polskich, które wówczas leżały na wschód od dzisiejszej granicy wschodniej. Czyli, na podstawie danych Maddisona nie da się powiedzieć, że Polska była rozwinięta porównywalnie do Czechosłowacji tuż po II wojnie światowej – bo statystyki, na które patrzymy nie dotyczą ziem ówczesnej Polski. A szacunków PKB dla II RP jak do tej pory niestety nie ma.

Osobną sprawą jest metoda wykonywania obliczeń. Tu też, w wypadku szacunków Maddisona dla Polski, zarówno dla okresu sprzed I wojny światowej jak i dla okresu międzywojennego, też można mieć liczne wątpliwości – w szczególności w odniesieniu do opracowań i źródeł, z których korzystał.

Powiedział pan wcześniej, że to było bardzo biedne państwo. Z czego żyło to państwo? Co stanowiło jego główne wpływy do budżetu?

II RP to kraj, w którym z 70 procent populacji nie płaciło podatków, bo była na to za biedna. To  kraj, który utrzymywał się na bardzo skromnym budżecie, właściwie bez długu publicznego albo przy bardzo ograniczonym poziomie długu.

To kraj przede wszystkim rolniczy, w którym większość biednych rolników indywidualnych nie płaciła podatków albo płaciła bardzo niskie podatki. Podobnie było w przypadku handlu, bo to był bardzo biedny handel – żydowski czy polski, ale przede wszystkim biedny.

Było kilka regionów dosyć dobrze uprzemysłowionych: Śląsk wyrwany Niemcom, Wielkopolska względnie dobrze uprzemysłowiona, Warszawa, okręg łódzki i jeszcze Kraków i Lwów, czy u schyłku państwa powstający COP. W przemyśle pracowało kilkanaście procent aktywnej zawodowo ludności. Przed okresem COP powstawało  trochę nowych przedsiębiorstw, ale prawie wszystkie wielkie prywatne kapitały to były kapitały sprzed I wojny światowej.

Marcin Wroński z SGH dowodzi w swojej pracy, że I wojna w zasadzie, paradoksalnie, obniżyła nierówności majątkowe Polaków. Brutalnie mówiąc: przeszedł walec i wyrównał. Czy tych kolejnych 20 lat do następnej wielkiej wojny dało jednakowe szanse rozwoju poszczególnym grupom społecznym młodej Polski?

Nie. I nie również w odniesieniu do pytania, którego pani jeszcze nie zadała, mianowicie czy również się wyrównały różnice regionalne i czy różne regiony miały równe szanse. Dwa razy nie. II RP to była republika inteligencka i poprzez stabilne i relatywnie wysokie wynagrodzenia w sektorze publicznym –  w urzędach, instytucjach publicznych, szkołach itd.- zdecydowanie poprawiła się sytuacja inteligencji w porównaniu z tradycyjnie dominującą warstwą szlachecką. Dbano o to, by te wynagrodzenia się utrzymały na wysokim poziomie również w okresie kryzysu.

W polskim dyskursie dominuje przekonanie, że to zabory są odpowiedzialne za różnice rozwojowe różnych regionów w obecnej Polsce. W zeszłym roku zrobiłam bardzo ciekawy wywiad  z prof. Przemysławem Śleszyńskim z PAN, który wskazał regiony mocno zapóźnione rozwojowo, gdzie żyje aż 6 mln Polaków. Jego zdaniem obszary te nie wydźwignęły się z kryzysu dwojakiego rodzaju: szoku transformacji ustrojowej 89 roku, ale także jeszcze pozaborczego.

Nie mogę się z tym zgodzić. Nierówności, które pokazuje się u nas przez pryzmat zaborów były obecne w Polsce już przed zaborami. W przedrozbiorowej historii Polski najbogatszym regionem była Wielkopolska. Bardzo gwałtownie traciła wówczas na znaczeniu przyszła Galicja, a zyskiwało na znaczeniu Mazowsze i okolice czyli przyszłe Królestwo Kongresowe. I zasadniczo taki układ został zakonserwowany przez zabory – nie było państwa, które mogłoby spróbować zharmonizować rozwój poszczególnych regionów Polski.

Oczywiście, zabory dużo do tego dodały różnych czynników, ale nigdy nie było tak, że regiony I Rzeczpospolitej rozwijały się równomiernie w tym samym tempie, a potem przyszły zabory i nagle wyszła z tego rozwinięta Wielkopolska i zacofana Galicja.

To jest bardzo ciekawa dyskusja również w odniesieniu do II Rzeczpospolitej, bo pytanie które się pojawia i cały czas jest obecne w  polskich dyskusjach brzmi: skorzystaliśmy czy straciliśmy na zaborach – to przecież bilans otwarcia II RP.

A jak pan uważa?

Uważam, że straciliśmy.

To chyba dość powszechne podejście?

Może panią zaskoczę, ale chyba nie. Bardzo wielu ludzi uważa, że zyskaliśmy, bo zaborcy nas ucywilizowali. Taki mit obowiązuje w wielu regionach Polski – że, na przykład, w zaborze pruskim zyskaliśmy etykę pracy i porządek, a w zaborze rosyjskim zyskaliśmy gigantyczny rynek zbytu, w związku z czym rejon tego zaboru też się rozwinął.

Ja się z tym kompletnie nie zgadzam.


Polecamy także:

Powiązane artykuły