Strona główna NEWS Wydatki na wojsko poza deficytem? „Byłbym za tym, żeby je wyłączyć” [WYWIAD]

Wydatki na wojsko poza deficytem? „Byłbym za tym, żeby je wyłączyć” [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
Pieniądze, monety, finanse. Fot. Shutterstock.com

Nowy rząd powinien utrzymać zerowy VAT na żywność i zamrożone ceny energii. Ale niektóre obietnice, jak zmiany w podatkach, powinny być realizowane dopiero od kolejnego roku, mówi prof. Paweł Wojciechowski* z Instytutu Finansów Publicznych, twórca programu gospodarczego Polski 2050. 

Jaka jest sytuacja finansów publicznych? Czy jest tzw. dziura Morawieckiego, o której jedni mówią, że jest ogromna, czy jej nie ma, jak mówią inni, chociażby dr Marcin Piątkowski w wywiadzie dla 300Gospodarki?

O tym czy jesteśmy w dziurze czy nie, zdecyduje to czy wejdziemy w procedurę nadmiernego deficytu.

Sformułowanie dziura Morawieckiego nawiązuje wprost do dziury ministra Bauca, który ujawnił rzeczywisty deficyt, a następnie został zdymisjonowany przez premiera Buzka, ponieważ zrobił to zbyt późno.

Analogicznie mamy obecnie do czynienia z dużo gorszym stanem finansów publicznych, niż to przedstawia obecny rząd. Wynika to przede wszystkim z ukrywania planów wydatkowych funduszy ulokowanych poza budżetem w PFR czy BGK. Podobne fundusze pozabudżetowe występują także w innych państwach UE, ale podlegają one kontroli społecznej. Zanim zostaną poniesione wydatki, ich plany są upubliczniane. W Polsce tak nie jest. Dowiadujemy się o wydatkach z informacji, które rząd po fakcie wysyła do Eurostatu.

Z październikowej notyfikacji do Brukseli wynika, że deficyt instytucji rządowych i samorządowych w 2023 r. wyniesie 192 miliardy zł, a ustawa budżetowa szczegółowo obejmuje  tylko wydatkowanie 92 miliardów złotych, a więc podaje tylko część tego deficytu. W pozostałych 100 miliardach mamy około 81 mld zł, na które składają się deficyty funduszy sektora rządowego i 19 mld deficytu podsektora instytucji samorządowych. Problem polega na tym, że nie wiemy jaką część deficytu należy przypisać funduszom ulokowanym w BGK, które, co gorsza, mogą zmieniać się w czasie.

Gdy przeciwnicy obecnej polityki rządu mówią o deficycie, padają kwoty przekraczające 200 mld zł. Zgadza się pan z nimi?

Jeśli chodzi o sam deficyt budżetu państwa, to na pewno nie w tym roku, ale dojdzie do tego poziomu w roku przyszłym i to nawet bez uwzględnienia wydatków z funduszy pozabudżetowych.

Jest więc problem, czy go nie ma?

To zależy głównie od urealniania założeń makroekonomicznych, decyzji dotyczących kontynuacji tarcz antyinflacyjnych, oraz zakresu konsolidacji, czyli skali wydatków poza budżetem. Te według moich wyliczeń wyniosą między 70 a 80 mld zł w przyszłym roku.

W budżecie na rok przyszły znów mamy niedoszacowane wydatki i przeszacowane dochody. W roku 2024 dochody budżetu, jak policzyliśmy w Instytucie Finansów Publicznych, będą niższe o 32 mld zł wobec planów z ustawy budżetowej, głównie przez mniejsze wpływy z VAT (o 27 mld).

Szacujemy, że wydatki wobec planu będą zaś wyższe o 80 mld zł. Założyliśmy bowiem, że pozabudżetowe fundusze funkcjonowałyby jak państwowe fundusze celowe, a dotacja do tych funduszy w roku 2024 powinna wynieść 78,9 mld zł.

Projekt ustawy budżetowej, przyjęty przez rząd Mateusza Morawieckiego przewiduje deficyt w  wysokości 164,8 mld zł. Naszym zdaniem to będzie realnie 277 mld zł.

Planowany deficyt będzie wyższy niż 4,5 proc. PKB – moim zdaniem sięgnie 5-6 proc. PKB, w zależności od koniunktury i od tego, jakie obietnice wyborcze zechce zrealizować nowa koalicja, jeśli przejmie władzę. W budżecie nie ma też nic o subwencji na TVP, ulgach na energię, zerowym VAT na żywność, a przecież to będą dodatkowe miliardy złotych.

Wejdziemy w procedurę nadmiernego deficytu? Nie jesteśmy jedynym krajem, który przekroczył unijny 3-proc. próg deficytu do PKB.

Połowa krajów UE stara się o zgodę Komisji Europejskiej, by wydatki na obronność zostały wypchnięte poza regułę. Jeśli tak się stanie to nie zostaniemy objęci procedurą nadmiernego deficytu. Ale na razie nie ma na to zgody KE.

A Pan uważa, że te wydatki powinny nie być uwzględniane w deficycie? Jak długo? Bo to przecież nie jest jednorazowy wydatek, jak np. tarcze pomocowe w czasie pandemii. To będzie proces trwający latami.

To zależy, co zostałoby wliczone do wydatków obronnych. W niektórych krajach rządy zaliczają do nich także emerytury mundurowe. Jeśli jednak je dobrze sprecyzujemy, przyjmiemy tylko bieżące wydatki na zakup i funkcjonowanie armii, to byłbym za tym żeby wyłączyć.

Druga możliwość to podniesienie 3-proc. progu.

A dopóki to się nie zmieni, czy deficyt sięgający 5-6 proc., a zatem przekraczający 3-proc. wskaźnik konwergencji, nie zwiąże już na starcie rąk rządowi i nie uziemi jakichkolwiek ekstra wydatków? Czego się możemy spodziewać?

Koalicja demokratyczna może wprowadzić pewne rzeczy, do których się zobowiązała od razu w tym budżecie, jeśli będzie jeszcze procedowany przed podpisem prezydenta. To się uda tylko z prostszymi sprawami, jak podwyżki dla budżetówki, zwłaszcza nauczycieli.

Realizacji jakich jeszcze obietnic wyborczych możemy się spodziewać „na szybko” w tym roku od nowego rządu, jeśli powstanie?

To w dużej mierzy zależy od tego, kiedy powstanie nowy rząd. Na razie, jak wiemy, prezydent powierzył misję stworzenia go Mateuszowi Morawieckiemu. To oznacza, że dla nowej koalicji zostaje mniej czasu.

Większość z tych obietnic będzie wymagała konkretnych ustaw, jak podniesienie kwoty wolnej od podatku. Obietnice będą więc realizowane w trakcie kolejnego roku kalendarzowego.

Politycznie to wygodne – będzie można mówić przez kolejny rok, że to winna „tamtych”, że nie mieliśmy czasu na przygotowanie, uchwalenie, zatwierdzenie, wprowadzenie i trzeba czekać kolejny rok.

Wiele programów zaczynało się w połowie roku, chociażby 500 plus.

Ja jestem zwolennikiem tego, żeby w miarę możliwości pracować nad budżetem, który już mamy, wprowadzić ewentualnie drobne poprawki, te najważniejsze, które można wprowadzić szybko. Dopiero potem z rozwagą wypracować te ustawy, które związane są z programem wyborczym i następnie nowelizować budżet.

Zmian podatkowych nie wprowadza się zwykle w ciągu roku.

W trakcie roku kalendarzowego nie można wprowadzać zmian podatkowych, które pogorszyłyby sytuację podatnika. I to był argument, którego użyto przy kolejnych nowelizacjach Polskiego Ładu.

Chociaż nie wszyscy podatnicy zgodziliby się co do tego, że skorzystali na Polskim Ładzie, to nikt nie straciłby na pewno na rodzinnym PIT albo wyższej kwocie. Czy taka zmiana może wejść w życie szybko, np. zaraz po nowym roku?

Rzeczywiście, można ją wprowadzić w trakcie roku, ale pytanie, jak powiązać reformę kwoty wolnej z rozliczeniem podatkowym, jak pobierane są zaliczki. Przy wprowadzaniu tych programów trzeba też pamiętać żeby wciąż zachować stabilne źródła finansowania.

Poza sprawami finansów publicznych należy myśleć o stabilizacji makroekonomicznej w zakresie chociażby zwiększania inwestycji. Część środków unijnych, także niektóre fundusze z KPO wymagają wspófinansowania krajowego.

Jeśli szybko się uruchomi współfinansowanie z nowej perspektywy finansowej UE i dodatkowo jeszcze z KPO, to koniunktura bardzo się poprawi i wtedy można liczyć na efekt wyrastania z długu. Wówczas łatwiej będzie też realizować te wszystkie obietnice wyborcze.

Naprawdę nie warto się spieszyć z wprowadzaniem obietnic bo wtedy można więcej stracić, niż zyskać. Nie warto działać na łapu capu, co pokazał przykład wspomnianego Polskiego Ładu.

Panie profesorze, szybka runda z prośbą o zwięzłe odpowiedzi: czy nowy rząd powinien zachować niższy VAT na żywność i utrzymywać sztucznie niższe ceny energii?

Tak i tak. Generalnie nie jestem zwolennikiem utrzymywania regulacji mrożących ceny, ale ponieważ mamy nieustabilizowaną sytuację z inflacją, powinniśmy jeszcze utrzymać wsparcie i kontrolę w tych dwóch obszarach.

Wakacje kredytowe – przedłużać je czy nie?

Przedłużać. Koncepcja z progiem dochodowym jest sensowna.

Kredyt 0% ma sens, czy kredyt 2% spełnia zadanie wystarczająco? A może w ogóle nie potrzebujemy takiego wsparcia, skoro z podażą mieszkań jest gorzej niż z dostępem do kredytów?

Naturalnie, oferta powinna być dostosowana do sytuacji na rynkach finansowych, do kosztu kredytu, do poziomu inflacji.

Gdyby to od Pana zależało, to jakie kroki podjąłby Pan teraz by ograniczyć inflację?

Obecnie mamy stagflację. Rząd podał w projekcie budżetu na 2024 bardziej realistyczną, w mojej opinii, prognozę inflacji niż bank centralny – 6,6% średniorocznie wobec 5,2 proc. wg NBP.

Po pierwsze, aby wyjść ze stagflacji kluczowe jest uruchomienie efektów podażowych,  zwiększenie stopy inwestycji. Wprawdzie popyt inwestycyjny nie będzie działał na początku dezinflacyjnie – przeciwnie, on jeszcze pobudzi inflację, ale w średnim terminie powinien przyczynić się do jej obniżenia, wskutek wystąpienia efektów podażowych, na przykład po stronie produktywności. Po drugie, dobrze byłoby zachęcić do oszczędzania. Można to w większym zakresie robić poprzez uatrakcyjnienie oferty detalicznej obligacji oszczędnościowych.

Poza tym, ważne są działania NBP w zakresie prowadzonej polityki pieniężnej, na którą rząd nie ma, albo raczej nie powinien mieć wpływu.

Pojawiły się komentarze, że nowa władza powinna odwołać prezesa Glapińskiego ze stanowiska szefa NBP. Jego się nie da odwołać, jedyna droga prowadzi przez Trybunał Stanu. Czy to dobry pomysł?

Uważam, że prof. Glapiński sprzyja rządowi nawet bardziej niż on tego oczekiwał. Ale odradzałbym próbę odwoływania. Pomijając oceny czy pozwala na to Konstytucja, uważam, że od igrzysk ważniejsze jest pokazanie sprawczości w polityce gospodarczej, trudne wyjście ze stagflacji, w której utknęliśmy także w efekcie polityki gospodarczej rządu PiS.

Czy pan się spodziewa, że prezes Glapiński wobec nowego rządu będzie bardziej nieustępliwy, co by oznaczało paradoksalnie większą autonomię i bardziej prawidłowe działanie banku centralnego?

Na to liczę. Będzie to korzystne dla stabilizacji makroekonomicznej. Nawet jeśli się „uzłośliwi się” wobec nowego rządu i będzie podnosił stopy procentowe, przynajmniej doprowadzi do szybszego zduszenia inflacji. I wcale nie musi odbywać się to kosztem np. wzrostu bezrobocia czy dekoniunktury, ponieważ w tym samym czasie napływ środków unijnych stworzy większy popyt, co będzie mitygowało bardziej restrykcyjną politykę pieniężną.

Czy my nie pokładamy zbyt wysokich nadziei w pieniądzach z KPO? Wiele krajów już z nich korzysta ale nadal borykają się z inflacją. Czy to nie znaczy, że ich wpływ na wzrost gospodarczy, na koniunkturę, jest mniejszy niż oczekiwano? Wg NBP w Polsce pieniądze z KPO dałyby zaledwie 0,4 punktu procentowego wzrostu PKB, a w następnych latach 0,3 pkt proc. dodatkowego wzrostu. 

W innych krajach inflacja była i jest zdecydowanie niższa niż w Polsce. Wciąż jesteśmy krajem, który ma jeden z najwyższych wskaźników inflacji w Unii Europejskiej.

Na początku pieniądze z KPO są przewalutowane i nieznacznie mogą wpłynąć na wzrost wartości rodzimej waluty, co wpływa pozytywnie na obniżenie inflacji. Gdy natomiast zaczynają pracować inwestycje, to zwiększają popyt inwestycyjny, a więc wtedy działają proinflacyjnie. Jednak potem – w konsekwencji wzrostu nakładów na  modernizację gospodarki, która podniesie produktywność, czy transformację energetyczną, co obniży koszty energii – wszystkie te czynniki podażowe działają pozytywnie na obniżenie inflacji.

To model gwarantowany?

Tylko jeśli te środki będą dobrze wydawane – kluczowa jest ich alokacja. Teraz widzimy na żywo, że to nie musi iść w parze. Ostatnio wzrosły wydatki na badania i rozwój, doganiamy pod tym względem poziom unijny, ale za to znów zaczęła rosnąć luka produktywności do średniej unijnej.

Obecnie ugrzęźliśmy w regresywnej transformacji, w modelu rozwoju zupełnie innym niż ten, który premier Morawiecki proponował siedem lat temu w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. Mieliśmy przestać być montownią, zwiększać innowacyjność, stać się gospodarką opartą o wiedzę. Kompletnie to nie wyszło. Na razie idziemy w przeciwnym kierunku.

Z powodu niskich inwestycji, zwłaszcza prywatnych, lub źle ulokowanych inwestycji publicznych od kilku lat  grzęźniemy w dryfie rozwojowym opartym na popycie konsumpcyjnym. W tym roku utknęliśmy, przestaliśmy doganiać, ze wzrostem gospodarczym znacząco poniżej średniej UE. Chociaż wcześniej przez prawie 30 lat polska gospodarka rosła dużo szybciej, średnio dwukrotnie szybciej niż unijna. Teraz musimy jak najszybciej zająć się uruchomieniem inwestycji.

Będzie miał kto je realizować? Polaków ubywa, migrantów nie przybywa, a dyskusja o podniesieniu wieku emerytalnego została sprowadzona przez polityków do poziomu: my wam tego nie zrobimy. Da się utrzymać system emerytalny bez dłuższej pracy i większej liczby imigrantów?

Mamy następujące decyzje po podjęcia: albo podniesiemy wiek emerytalny, albo aby utrzymać stopę zastąpienia na jakimś przyzwoitym poziomie będziemy musieli stale dopłacać do emerytur z budżetu państwa, czyli z podatków, ponieważ zakładam, że nie będzie woli politycznej aby podnieść poziom składek.

Dodatkowo, aby ograniczyć przenoszenie ryzyka niskiej wydolności systemu emerytalnego na finanse publiczne, potrzebne jest stałe uzupełnianie rosnącej luki demograficznej. Obecnie niedobory na rynku pracy uzupełnia oczywiście przede wszystkim migracja zarobkowa. I bardzo dobrze. Chodzi jednak o to, aby stopniowo, poprzez politykę integracyjną, przekształcać imigrację czasową w imigrację osiedleńczą, oraz dodatkowo zracjonalizować dotychczasową politykę rodzinną, która się w Polsce nie sprawdziła.

Czechom udało się osiągnąć cud demograficzny i na nich warto się wzorować. Trzeba zobaczyć, jakimi instrumentami udało im się podnieść wskaźnik dzietności z poziomu poniżej 1,3 do 1,8.

W krajach V4 polska polityka rodzinna jest najdroższa i jednocześnie najmniej efektywna. Brakuje w niej najważniejszego: nakierowania na oczekiwania kobiet, które pozwolą im wracać na rynek pracy.

Dopuszcza pan również program osiedlania się w Polsce pracowników, którzy przyjeżdżają dzisiaj czasowo z Azji czy też mówimy wyłącznie o naszym kręgu kulturowym i będziemy powtarzać, że Ukraińcy i Białorusini nas uratują?

Jeszcze nie mamy dramatycznej sytuacji a zasoby pracowników w krajach bliskich kulturowo są ogromne. Potrzebujemy selektywnej polityki migracyjnej – sprowadzania pracowników do zawodów, które są deficytowe. Tak to powinno wyglądać w najbliższych latach. I trzeba o tym rozmawiać. ZUS już podał, że potrzebujemy napływu co najmniej 200 tys. imigrantów rocznie, aby nie doszło do wzrostu wskaźnika obciążenia demograficznego.

*Prof. Paweł Wojciechowski – ekonomista, przewodniczący rady programowej Instytutu Finansów Publicznych. Były minister finansów, były główny ekonomista ZUS; twórca pierwszej strategii gospodarczej dla ugrupowania Polska 2050 Szymona Hołowni.

Polecamy także:

 

Powiązane artykuły