Rząd nie będzie ciął wydatków, ani podwyższał podatków. Nie ma mowy o budżetowym “zaciskaniu pasa”. Ale wygląda na to, że polityka budżetowa się zmieni: nie będzie już tak beztroska, jak do tej pory.
– W Ministerstwie Finansów jesteśmy świadomi tego, że zwiększanie wydatków publicznych może opóźnić schodzenie inflacji na bardziej akceptowalne poziomy i dlatego zamierzamy bardzo ostrożnie podchodzić do nowych wydatków – mówiła na Europejskim Kongresie Finansowym minister finansów Magdalena Rzeczkowska. Szefowa resortu zapowiedziała nawet ograniczenie wydatków.
– Plany to ograniczanie wydatków sektora publicznego w stosunku do PKB z 44,4 proc. w tym roku do 42,2 proc. w roku 2025 – stwierdziła, co eksperci uznali za zapowiedź zmiany kursu w budżecie. Oto po kilku latach dość luźnej polityki teraz nastąpi zwrot o 180 stopni, zaczniemy oszczędzać, zaciskać pasa i generalnie czekają nas chude lata.
Minister finansów: Inflacja to największe wyzwanie i wymaga pragmatycznego podejścia do wydatków z budżetu
Gdy jednak bliżej się przyjrzeć temu, co zapowiada minister finansów, to okazuje się, że ta nuta nie brzmi aż tak złowrogo. Po pierwsze, minister nie powiedziała niczego, czego jej resort wcześniej już by nie ogłosił. Zapowiedź spadku wydatków do PKB znajdziemy choćby w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa, przyjętym przez rząd pod koniec kwietnia. Na dowód jedna z tabel zamieszczonych wówczas w WPFP.
Po drugie, spadek wielkości wydatków w ujęciu do PKB nie musi wcale oznaczać zmniejszenia nakładów liczonych w miliardach złotych, czyli cięć. Przy tak wysokim nominalnym wzroście produktu krajowego brutto, jaki zawdzięczamy nie notowanej od dekad inflacji, wystarczy, że rząd nie będzie wymyślał dodatkowych wydatków, a tych, które już wymyślił, nie będzie zwiększał. W sumie to może je nawet zwiększać, byle w tempie mniejszym, niż wzrost nominalnego PKB.
Czy to już zaciskanie pasa?
Czy to jest jednak jakaś zmiana w polityce budżetowej? W pewnym sensie tak. Od fazy radosnej twórczości, która w tym roku skończy się zapewne podwojeniem deficytu sektora finansów publicznych (i to w ujęciu do PKB), przechodzimy do etapu neutralnej polityki fiskalnej. Prowadzenie właśnie takiej zalecała nam ostatnio OECD.
Wysoka inflacja to zawsze zła wiadomość. Wywiad z Łukaszem Czernickim, głównym ekonomistą Ministerstwa Finansów
To, co się być może stanie nie jest jednak hamowaniem, a jedynie zdjęciem nogi z gazu. W ciągu ostatnich dwóch, trzech lat rząd rozdawał pieniądze na lewo i prawo, co najpierw było uzasadniane pandemią, a potem pogorszeniem się sytuacji finansowej niektórych grup społecznych w wyniku wzrostu cen. Najpierw mieliśmy więc tarcze antykryzysowe, teraz znaczące rozszerzenie programów wspierania rodziny (500 plus to tylko cześć) i głęboki ukłon w stronę emerytów w postaci 13 i 14 emerytury. Zdjęcie nogi z gazu w tym przypadku oznacza, że ekstra wydatki pewnie zostaną, ale być może nie przybędzie nowych.
Ale czy tę zmianę można nazwać zaciskaniem pasa? W żadnym razie. Nie przez przypadek minister finansów mówi o “pragmatycznym podejściu” do wydatków, czy o ostrożności w planowaniu nowych nakładów, a nie o ich cięciu. Strategia, jaką, zdaje się, przyjął rząd, to “wyrastanie” z deficytu poprzez niezwiększanie wydatków i czekanie, aż resztę załatwi wzrost gospodarczy. Nie jest to zresztą nic nowego, bo taką samą metodę stosował rząd PO-PSL w epoce “ciepłej wody w kranie”.
Wyrastanie z deficytu nawet nie przypomina zaciskania pasa z jeszcze jednego powodu: konsolidacja fiskalna to nie tylko zabawa wydatkami. Są jeszcze dochody, które – gdy chcemy konsolidować finanse publiczne – powinno się zwiększać. Czyli podwyższać podatki.
Tymczasem rząd robi przecież coś przeciwnego. Przed nami wejście w życie powszechnej obniżki PIT, której skutki w pełnej krasie zobaczymy w przyszłym roku. Do tego cały czas działają tarcze antyinflacyjne, które sprowadzają się do obniżek VAT i akcyzy. Dopiero co zapowiedziano ich przedłużenie o co najmniej trzy miesiące.
Opowieść o odpowiedzialnym budżecie
Trzeba jednak przyznać, że nawet zdjęcie nogi z gazu może przypominać hamowanie, gdy samochód jest bardzo rozpędzony. Tak jest właśnie teraz: ekspansja fiskalna w tym roku będzie bardzo duża, skoro deficyt sektora finansów ma się zwiększyć z 1,8 proc. PKB do 4,3 proc. PKB. I to przy tak dużym nominalnym wzroście gospodarczym.
Kierowca naszego budżetowego samochodu nie tylko się rozpędził ponad miarę, ale też dociskał gaz jadąc z góry: od II połowy ubiegłego roku gospodarka rośnie w imponującym tempie, ale też skokowo wzrasta inflacja. Zwiększanie wydatków i obniżanie podatków, które zaordynował rząd, jest więc klasycznym działaniem procyklicznym, czyli wzmacnia trendy w gospodarce, zamiast być w kontrze do nich.
Rządowy pakiet antyinflacyjny to tylko gest. Polityka fiskalna jest proinflacyjna [Felieton]
Droga zaczyna być coraz bardziej kręta i kierowca już wie, że nie da się dalej pędzić na złamanie karku. Może więc lepiej hamować, niż tylko zwalniać? Niestety zaczyna przed nim majaczyć coraz bardziej strome wzniesienie w postaci spowolnienia wzrostu gospodarczego. Hamowanie (cięcie wydatków, podwyżka podatków) byłoby teraz powieleniem poprzedniego błędu, czyli działaniem procyklicznym – tylko o przeciwnym kierunku.
Dlatego rząd zdecydował się na snucie narracji o wydatkowej wstrzemięźliwości przy jednoczesnym zachowaniu status quo.
Ma to co najmniej dwa cele. Pierwszy: przekonać wszystkich, że Polska nie prowadzi szalonej polityki fiskalnej, tylko odpowiedzialną. Dzięki temu – być może – uda się sprzedawać obligacje po jakichś rozsądnych, nie zawyżonych rentownościach.
Po drugie, takie podejście ma tonować oczekiwania społeczne, również we własnym obozie. Rząd wie, że kontynuacja strategii dolewania benzyny do ognia, czyli stosowania impulsów fiskalnych do gospodarki przy dwucyfrowej inflacji to droga donikąd i lepiej chłodzić oczekiwania już teraz. Być może dlatego na konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości z początku czerwca właściwie nie było żadnych obietnic.
To, czy długo da się snuć taką narrację, to odrębna sprawa. Wiele tu zależy od dynamiki kampanii wyborczej, która w decydującą fazę wejdzie dopiero w przyszłym roku. Być może nie da się balansować na tej krawędzi i ponownie trzeba będzie zrewidować swoją strategię. Już raz czternasta emerytura miała być jednorazowa, wtedy też takie deklaracje składał MF, ale pod wpływem politycznej nagłej potrzeby zdecydowano się ją wypłacić ponownie. W przyszłości może być podobnie.
Polecamy także:
- KPO dla Polski: 12 mld zł teraz, dużo więcej za 2 lata. Ekonomista MF mówi, jak wpłynie to na gospodarkę
- Windfall tax i „żerowanie na wojnie”. Tłumaczymy, o co chodzi z podatkiem od nieoczekiwanych zysków
- Specjalne podatki na Węgrzech. „Ci, którzy osiągają dodatkowe zyski w czasie wojny, pomogą ludziom”
- Inwestorzy wyprzedają polskie obligacje. Tak źle nie było od 2008 roku
- Inwestorzy omijają polskie obligacje skarbowe. Żądają wysokiej premii za ryzyko
- Inflacja zżarła 500 plus. Ile dziś powinno wynosić świadczenie i czy jego podwyżka ma sens?