Wyprzedaż polskich obligacji trwa. Tak wysokiej rentowności obligacji 10-letnich nie było od upadku banku Lehman Brothers w 2008 roku, która zapoczątkowała wielki kryzys finansowy. W przypadku obligacji pięcioletnich rentowność jest największa od 2004 roku. To zła wiadomość dla rządu, bo oznacza wzrost kosztów obsługi długu.
Rentowność to wypadkowa ceny obligacji i jej oprocentowania (kuponu). Jeśli oprocentowanie jest stałe – jak w przypadku większości papierów sprzedawanych przez polski rząd – a cena spada, to rentowność się zwiększa. I właśnie z takim zjawiskiem mamy do czynienia od kilku tygodni.
W poniedziałek po południu rentowność znów wzrosła, w przypadku dziesięcioletnich obligacji przebijając psychologiczną barierę 7 proc. To najwięcej od października 2008 roku. Rentowność pięciolatek natomiast wynosiła 7,40 proc., czego nie widziano od pokolenia (poprzednio była taka 18 lat temu).
Bo rosną stopy procentowe
Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium, mówi, że obecna sytuacja na rynku długu to wypadkowa kilku czynników.
Pierwszy to krajowa polityka pieniężna. Rynek spodziewa się, że Rada Polityki Pieniężnej będzie jeszcze podnosić stopy procentowe, według wycen kontraktów FRA na przyszłe stopy procentowe (od forward rate agreement) docelowy poziom stopy referencyjnej NBP – głównej stopy banku centralnego – wyniesie 7,5 proc. Po majowej podwyżce jest to na razie 5,25 proc.
– Kolejny czynnik to tzw. rynki bazowe: rentowność obligacji amerykańskich czy niemieckich także rośnie, co też wynika z tego, co się dzieje z polityką pieniężną w globalnym wymiarze. Presja płynąca z rynków bazowych to też powód, dla którego dochodowość ma teraz tylko jeden kierunek i jest to kierunek w górę – mówi 300Gospodarce Mateusz Sutowicz.
Trzecia sprawa to polska polityka fiskalna. Według ekonomisty rynek gra pod większe potrzeby pożyczkowe rządu.
– Budżet jednak nie jest z gumy i jest rosnące przekonanie, że potrzeby pożyczkowe będą wysokie, znacznie wyższe niż obecnie. Można się zastanawiać na przykład, jakie dodatkowe wydatki znajdą się w przyszłorocznym budżecie [w 2023 roku zaplanowano wyboru do parlamentu – przyp. 300Gospodarka], poza tym zapowiadane są kolejne emisje obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego, który pełni od czasu do czasu funkcję takiego quasi-ministerstwa finansów. To wszystko składa się na obraz wzrostu kosztów obsługi długu – mówi Mateusz Sutowicz.
Długa lista wydatków
Skala napięć w budżecie rzeczywiście może być duża. Z jednej strony rząd zaordynował właśnie dużą obniżkę podatków dochodowych, która w połączeniu z wcześniej uchwalonymi zmianami oznacza ubytek 30 mld zł we wpływach. Do tego działa tzw. tarcza antyinflacyjna – Ministerstwo Finansów przyjmuje, że będzie ona obowiązywać do końca roku, choć formalnie na razie zaplanowano ją do lipca. Obniżki stawek podatków pośrednich, jakie składają się na tarczę, to ubytek dochodów rzędu 0,8 proc. PKB w tym roku.
Z drugiej rząd planuje dodatkowe wydatki, jak 14. emerytura (w poprzednim roku kosztowała ona 10,4 mld zł), będzie zmuszony ponieść większe nakłady w związku z napływem uchodźców z Ukrainy (11 mld zł według wstępnych szacunków) i deklaruje wzrost wydatków na wojsko do 3 proc. PKB.
Wzrost potrzeb pożyczkowych, by to wszystko sfinansować, sprowadza się do większej podaży obligacji – i to już dziś powoduje spadek ich cen na rynku, co winduje rentowność. W przyszłości zaś będzie powodować wzrost kosztów obsługi długu: rząd, chcąc uzyskać tyle samo pieniędzy ze sprzedaży jednej obligacji, co teraz, będzie musiał zwiększyć jej oprocentowanie. A więc zapłaci wyższe odsetki potencjalnym wierzycielom.
Ministerstwo Finansów już szacuje, że koszty obsługi długu wzrośnie do około 2,1 proc. PKB w przyszłym roku co oznacza, że będzie niemal dwa razy większy, niż w 2021 r.
Czy rynek przesadza?
Według Mateusza Sutowicza to, co obserwujemy obecnie na rynku to także efekt rynkowego przereagowania: inwestorzy zwykle zakładają większą podwyżkę stóp niż ona w rzeczywistości potem wynosi. Ma to swoje dobre i złe strony: zła to wzrost rynkowych stóp procentowych, co właśnie dzieje się na rynku obligacji, ale też na rynku międzybankowym, gdzie szybują stawki WIBOR. Dobra jest taka, że wspiera to – a przynajmniej powinno wspierać – kurs złotego.
Ekspert zwraca uwagę, że RPP nie określiła docelowego poziomu stopy procentowej, nie chcąc sobie nim wiązać rąk. Co jest dobrym podłożem dla takich zachowań rynkowych.
– To, że RPP tak robi jest słuszne. Ale niedobre jest to, że nie sposób odkryć, jakimi przesłankami Rada kieruje się podejmując decyzje na kolejnych posiedzeniach, co prowadzi do zaskoczeń i powoduje wzrost niepewności. Od października 2021 r. RPP tylko dwa razy zachowała się tak, jak oczekiwał rynek – mówi Sutowicz.
RPP w tym czasie podniosła stopy już ośmiokrotnie. Ostatnim zaskoczeniem była decyzja w maju: eksperci spodziewali się podwyżki o 100 pkt bazowych ze względu na zaskakująco wysoką inflację w kwietniu. Już raz RPP tak właśnie zareagowała na zaskakujące dane inflacyjne dokładnie miesiąc wcześniej. Tymczasem Rada podniosła stopy o 75 pkt bazowych.