Szef BMW, Oliver Zipse, chce, aby do roku 2030 emisja spalin w przeliczeniu na jeden pojazd została zmniejszona o co najmniej jedną trzecią, pisze niemiecki Süddeutsche Zeitung.
I nie chce tego liczyć tak, jak dotychczas. Firma chce uwzględniać wszystkie gazy wpływające na klimat (nie tylko CO2) i to w całym cyklu życia pojazdu: od produkcji i transportu surowców takich jak stal lub kobalt, poprzez produkcję w samochodów w fabrykach, kończąc na użytkowaniu i recyklingu.
W ostatnich miesiącach firmy takie jak Daimler, Volvo i Bosch wyznaczyły sobie już cele dla CO2. Większość z nich jest bardzo długoterminowa – „Ambition 2039” Daimlera planuje osiągnąć neutralność do 2039 r.
Monachijskie BMW pojedzie inną trasą. Dla koncernu nie ma na razie mowy o neutralności CO2.
Koncern nie chce skupiać się jedynie na tym jednym aspekcie i stąd do osiągnięcia celów nadmiar elektryków wcale nie jest mu potrzebny. Większość z nich jest uważana za przyjazne dla środowiska, ponieważ nie emitują gazów cieplarnianych w cyklu życia.
W BMW plan redukcji koncentruje się bardziej na fazie zakupów i produkcji samochodów.
20 procent mniej CO2 do końca dekady po stronie dostawców: od producentów kobaltu po dostawców jednostek sterujących ABS. W produkcji zużycie energii ma zostać zmniejszone o 80 proc.
No i tu pojawia się rozdźwięk celów klimatycznych oraz powód, dla którego BMW nie chce stawiać jedynie na elektryki: produkcja samochodów elektrycznych, zwłaszcza akumulatorów, jest bardziej energochłonna niż produkcja samochodów spalinowych.
BMW chce także zwiększyć udział artykułów z recyklingu. Monachijski koncern, jak wszyscy, stawia także na OZE jako źródło zasilania swoich fabryk.
Czytaj także: Samochody elektryczne w Polsce są wciąż zjawiskiem marginalnym