Odłożenie części ubiegłorocznych zysków banków na wzmocnienie ich kapitałów byłoby z pewnością korzystne. Ale z drugiej strony wypłata dywidend przez banki była wstrzymywana przez nadzór m.in. z uwagi na wzrastające ryzyko prawne przez ostatnie kilka lat. U inwestorów, w tym indywidualnych mogło to budzić narastające zniecierpliwienie – mówi dr Tadeusz Białek, prezes Związku Banków Polskich.
Marek Chądzyński, 300Gospodarka: Według danych Związku Banków Polskich mamy dużą lukę kredytową, rzędu 400 mld zł. A udział kredytów do PKB spadł do najniższego poziomu w historii. Dlaczego?
Dr Tadeusz Białek: To skutek tego, że polski sektor bankowy staje się coraz mniejszy względem dynamicznie rozwijającej się gospodarki. Banki mają za mało kapitału, by zaspokajać potrzeby wynikające z tego rozwoju. Relacja aktywów bankowych do PKB maleje i obecnie wynosi około 80,3 proc.
Dlaczego kapitały są za małe? Przyczyn tej sytuacji jest co najmniej kilka. To przede wszystkim rekordowo wysokie obciążenia fiskalne i parafiskalne, które ograniczają zdolność banków do budowania kapitałów. Swoje zrobiła też duża przecena obligacji skarbowych znajdujących się w portfelach banków, która w 2022 r. doprowadziła do utraty ponad 30 miliardów złotych, więc kapitały zamiast rosnąć musiały się odbudowywać.
Do tego trzeba dodać bariery popytowe: z jednej strony duża nadpłynność w przedsiębiorstwach, która wystąpiła w wyniku działania tarcz antycovidowych. Z drugiej skok inflacji i spadek tempa wzrostu gospodarczego, co skłaniało firmy do wstrzymania się z inwestycjami. Łącznie ograniczało to w firmach potrzebę finansowania zewnętrznego i obniżyło popyt na kredyty bankowe.
Czy to zjawisko jest niebezpieczne?
Zbyt niski poziom kapitałów w bankach utrudnia finansowanie gospodarki i jest to groźne. Bo rynek kapitałowy w Polsce banków nie zastąpi, nie jest w stanie tego zrobić.
W rezultacie może to mieć negatywne konsekwencje dla dalszego rozwoju polskiej gospodarki. Konieczne jest podjęcie działań mających na celu zwiększenie potencjału kredytowego banków i stymulowanie inwestycji w sektorze prywatnym. W przeciwnym razie, Polska gospodarka może stracić impet rozwojowy.
Da się ten proces zatrzymać?
Luka kredytowa systematycznie się powiększa i będzie się powiększać, zwłaszcza w kontekście tak istotnych dużych potrzeb jak zielona transformacja gospodarki czy transformacja konkretnych sektorów. Jak tak dalej pójdzie to nie będziemy w stanie po prostu sprostać tym oczekiwaniom, które wobec sektora bankowego będą kierowane. Poza tymi czynnikami o których mówiłem wcześniej dochodzi jeszcze fatalna konstrukcja podatku bankowego, jaki płacą banki. Naliczany on jest od aktywów, więc zniechęca to banki do większego zaangażowania kredytowego. Bo im ono jest większe, tym większy jest wymiar podatku. To jest destrukcyjne.
Co na to Ministerstwo Finansów?
Ministerstwo Finansów wydaje się dostrzegać problem i jest szansa na zmiany. Ale podczas rozmów z przedstawicielami ministerstwa usłyszeliśmy, że przed rozpoczęciem dyskusji na temat podatku bankowego, konieczne jest załatwienie sprawy podatku Belki. Co oznacza, że cały proces pewnie jeszcze potrwa.
Ministerstwie Finansów rozumie, jak się wydaje, problem wynikający ze złej konstrukcji podatku bankowego, ale z drugiej strony paradoksalnie ta konstrukcja wspiera finansowanie potrzeb pożyczkowych Skarbu Państwa. Bo zachęca banki do kupowania obligacji skarbowych, które przecież nie są objęte podatkiem bankowym. I przez to w Polsce zbliżamy się już do Grecji pod względem poziomu zaangażowania krajowych banków w obligacje rządowe.
Wymienił pan wiele barier utrudniających bankom budowanie kapitałów, ale przecież w ostatnich latach sektor odnotował nadzwyczajne zyski w związku z gwałtownym wzrostem stóp procentowych. Czy to nie jest dobra okazja, żeby wzmocnić kapitały?
Trzeba to jasno podkreślić: takie zyski są chwilowe. Zysk polskich banków w dużym stopniu opiera się dziś na wyniku odsetkowym, a stopy procentowe nie będą utrzymywać się na tak wysokim poziomie w nieskończoność.
Zresztą spadek stóp procentowych, jaki nastąpił w 2022 roku już doprowadził do ubytków w przychodach odsetkowych. Zatem zysk banków oparty wyłącznie na odsetkach też będzie malał. A jednocześnie wysokość podatków, które banki zapłaciły w zeszłym roku, jest gigantyczna: to w sumie 26,5 miliarda złotych.
Ale nawet jeśli nadzwyczajne zyski banków są chwilowe: czy nie lepiej było przeznaczyć je na fundusze własne banków? Bo z jednej strony mamy narrację o rosnących obciążeniach i ograniczeniach, o zwiększającej się luce kredytowej, a z drugiej jak się tylko nadarza okazja, to właściciele banków wypłacają sobie rekordową dywidendę z nadzwyczajnych zysków. Tak jest przecież właśnie teraz.
Odłożenie części zysków na wzmocnienie kapitałów własnych byłoby z pewnością korzystne. Jednak należy wziąć pod uwagę również inne czynniki.
Po pierwsze, przez ostatnie lata Komisja Nadzoru Finansowego konsekwentnie wstrzymywała wypłatę dywidendy przez banki z uwagi na rosnące ryzyko prawne. U inwestorów, w tym indywidualnych akcjonariuszy, taka sytuacja trwająca od kilku lat – w niektórych bankach nawet od 2019 roku – mogła budzić narastające zniecierpliwienie.
Po drugie, dywidenda nie jest przecież wypłacana tylko dla głównego właściciela. Otrzymuje ją również rzesza indywidualnych inwestorów, którzy mają uzasadnione oczekiwanie czerpania profitu z posiadanych akcji. Sama wycena rynkowa akcji banków wyraźnie wzrosła od czasów pandemii, a dywidendy przez ten czas nie było.
Po trzecie, istotnym udziałowcem banków są otwarte fundusze emerytalne, które ustawowo są odpowiedzialne za zabezpieczenie przyszłości milionów Polaków. One również otrzymają dywidendę.
Wspomniał pan o stopie zwrotu z inwestycji w akcje banków. I ona rzeczywiście wyraźnie wzrosła. Indeks WIG-Banki dziś jest o niemal 100 proc. wyżej niż rok temu. To sugeruje, że ocena kondycji banków u inwestorów nie jest taka zła, jak to malują same banki.
Chociaż stopa zwrotu na akcjach banków w Polsce ostatnio wzrosła, to nie oznacza to, że polski sektor bankowy jest atrakcyjny dla inwestorów. Inwestorzy patrzą na całość uwarunkowań i dostrzegają wiele problemów, które zniechęcają ich do inwestowania w polskie banki.
Po pierwsze, niski zwrot na kapitale w porównaniu do innych krajów Europy jest nieatrakcyjny dla inwestorów. Banki w Polsce generują znacznie mniejsze zyski z zaangażowanego kapitału niż te na innych rozwiniętych rynkach. Nie wspominając już o rynkach rozwijających się, jak na przykład kraje Ameryki Południowej.
Po drugie, w Polsce mamy duże ryzyko prawne, zwłaszcza związane z nierozwiązanym problemem kredytów frankowych. To stanowi ogromne obciążenie dla sektora. W trudnej sytuacji znalazły się szczególnie inwestorzy zagraniczni, którzy zdecydowali się na wyjście z Polski. Pozostały im portfele kredytów frankowych, których nikt nie chce przejąć. Te portfele generują tylko koszty, a innych zysków brak. To powoduje, że inni inwestorzy z zagranicy, ci, którzy ogłosili zamiar sprzedaży swoich udziałów w polskich bankach, też mają z tym bardzo duży problem. Bo nie mogą znaleźć nabywców.
Wszystko to razem sprawia, że polski rynek jest postrzegany jako problematyczny, trudny i obciążony gigantycznym ryzykiem prawnym. Niski zwrot na kapitale dodatkowo zniechęca inwestorów do angażowania się w ten sektor.
Mówi pan o kredytach frankowych – ale chyba ta bomba została już rozbrojona. Katastrofalne wizje dziesiątków miliardów strat, jakie roztaczał sektor bankowy, ale też Komisja Nadzoru Finansowego, jednak się nie zmaterializowały. A przynajmniej nie w całości.
Muszę zaprotestować przeciwko takiemu stawianiu sprawy. Widzę taką narrację w mediach. I wszędzie, gdzie mogę się na ten temat wypowiedzieć, staram się to prostować.
Stwierdzenie, że problem frankowy mamy już załatwiony jest nieprawdziwe. Wystarczy, że spojrzymy na poziom rezerw, jakie banki musiały zawiązać w związku z tymi kredytami. To prawie 70 mld zł, czyli wcale nie tak dużo mniej od tego, co szacowała KNF.
Poza tym szacunki KNF-u odnosiły się tak naprawdę tylko do kredytów aktualnie spłacanych, bieżącego portfela obsługiwanego przez banki. Tymczasem około pół miliona kredytów zostało już spłaconych. A teraz widzimy rosnącą liczbę spraw sądowych, które dotyczą właśnie kredytów spłaconych. Widzimy wyjątkowo agresywne działania kancelarii frankowych, które skupują te portfele za często ułamkowe części wartości. Problem z zaskarżaniem spłaconych kredytów frankowych tak naprawdę dopiero nabrzmiewa. Gdy KNF robiła swoje wyliczenia, to pozwy dotyczące kredytów spłaconych stanowiły jakieś 2-3 procent spraw. W tej chwili w zależności od banku sięga nawet do kilkunastu proc.
Powtarzam więc konsekwentnie: jeśli nie rozwiążemy sprawy kredytów frankowych jakoś systemowo, to zafundujemy sobie przewlekły kryzys sądowy i bankowy. Rozwiązywanie problemu może potrwać w sądach jakieś 12-15 lat. Bo owszem, stopniowo będzie maleć liczba spraw dotyczących kredytów czynnych, ale z kolei zacznie proporcjonalnie rosnąć liczba spraw dotyczących kredytów spłaconych.
Systemowego rozwiązania problemu kredytów frankowych konsekwentnie upatruję w rozwiązaniach ugodowych, to najszybsza, najtańszą i sprawiedliwa formuła zakończenia sporu z bankiem.
Jaki procent rezerw z kwoty 70 mld zł to rezerwy zawiązane na poczet spraw kredytów już spłaconych?
Nie mamy precyzyjnych danych, m.in. dlatego, że przecież nie wszystkie banki, które miały kredyty frankowe, są notowane na giełdzie. Ale szacuję, że dziś to wciąż relatywnie niewielki proc. rezerw. Wraz z napływem spraw kwota może jednak rosnąć. Dlatego mówię, że stawianie tezy o rozwiązanym problemie kredytów frankowych jest nieuprawnione.
No ale jednak z drugiej strony zawiązane rezerwy już obciążają wynik finansowy banków. Tymczasem w I kwartale zyski banków znów były rekordowo wysokie. Może stąd te stwierdzenia o końcu problemów z frankami.
Ale problem z kredytami frankowymi wcale się nie skończył. Cały czas patrzymy na portfel czynny, a to błąd, W tej chwili liczba kredytów czynnych spadła poniżej 300 tys. A po drugiej stronie mamy pół miliona kredytów spłaconych. Takich, które są w potencjalnie roszczeniami nieprzedawnionymi.
Czytaj także: Banki zarabiają jak nigdy dotąd. Ich zyski urosły o jedną piątą
Co się dzieje z programem ugód, tak mocno promowanym przez związek w poprzednim roku? Czy ten program już się zakończył?
Nie, choć rzeczywiście tempo zawierania ugód spadło w porównaniu do szczytu z przełomu 2023 i 2024 roku. Do tej pory banki zawarły już ponad 80 000 ugód z kredytobiorcami, co pokazuje, że wielu posiadaczy kredytów walutowych chce rozwiązać problem franka w sposób polubowny.
Jednak teraz aby przyspieszyć tempo zawierania ugód i ułatwić ten proces, konieczne jest wzmocnienie systemu rozwiązywania sporów na drodze pozasądowej. Związek Banków Polskich współpracuje ze wszystkimi decydentami w temacie wprowadzenia rozwiązań systemowych, które mogłyby ułatwić zawieranie ugód.
Na czym miałyby polegać te rozwiązania?
W mojej ocenie propozycja przewodniczącego KNF Jacka Jastrzębskiego sprzed kilku lat, by potraktować kredyty frankowe tak, jakby od początku były kredytami złotowymi jest naturalną osią ugody i sprawiedliwym rozwiązaniem, które zrównuje sytuację kredytobiorców frankowych i złotowych. Przy czym podkreślam, bo narosło wokół tego wiele mitów: nam nie chodzi o jakąś przymusową konwersję uregulowaną ustawą. Chodzi raczej o udostępnienie nowych narzędzi, by ugody można było zawierać szybciej i łatwiej.
W tym kontekście pozytywnie odnotowujemy ostatnie wypowiedzi pełnomocniczki ministra sprawiedliwości do spraw ochrony praw konsumentów Anety Wiewiórowskiej. Wynika z nich, że ministerstwu też zależy na tym, żeby jak najwięcej spraw frankowych rozwiązywać jeszcze zanim trafią do sądów. Które przecież i tak są zakorkowane.
Ważne także aby zwrócić uwagę w tym zakresie na naruszające zbiorowe interesy konsumentów praktyki wielu kancelarii prawnych, które w swoich umowach z klientami przewidują duże kary umowne za zawarcie przez klienta ugody z bankiem i tym samym niewchodzenie w proces sądowy. Takimi praktykami powinien w naszej ocenie zająć się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Niezależnie warto tez przypomnieć orzeczenie TSUE, że jeśli w umowie kancelarii z klientem są klauzule abuzywne dotyczące wynagrodzenia za prowadzenie sprawy, klient ma prawo odmówić zapłaty wynagrodzenia kancelarii nawet jeśli usługa została wykonana.
A co jeśli się nie uda i liczba spraw frankowych w sądach nadal będzie rosnąć? Jaka będzie strategia banków? Były próby z pozwami wobec klientów o wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, potem domaganie się waloryzacji, ale chyba banki schodzą z tej drogi.
Banki po prostu starały się w jakikolwiek sposób doprowadzić do przynajmniej częściowego wynagrodzenia za udzielony kredyt. Konsekwentnie uważamy i nic się tu nie zmieniło, że sankcja w postaci unieważnienia całości umowy jest absolutnie nieproporcjonalna. Czy to porównując do praktyki stosowanej w takich sprawach w innych krajach, gdzie przecież obowiązuje to samo prawo UE i to samo orzecznictwo TSUE, czy odnosząc do zasad sprawiedliwości społecznej. W Polsce mamy do czynienia z masowym unieważnianiem umów, co sprowadza się do tego, że frankowicze dostają darmowe kredyty. Co jest też niesprawiedliwe wobec tych, którzy zaciągnęli kredyty złotowe.
Ale fakty są takie, że sądy nie zmieniają linii orzeczniczej, a kolejne orzeczenia TSUE wybijają z rąk bankom najważniejsze argumenty. Warto przedłużać sprawy i walczyć w sądach, zamiast dążyć do jak najszybszego ich zakończenia?
Nie mamy wyjścia w zakresie obrony kapitału przed przedawnieniem. Klienci, namawiani przez agresywne kancelarie, będą dążyć do przedawnienia roszczeń banków o zwrot kapitału wypłaconego kredytu. A to by już oznaczało nie tylko że kredyt był darmowy, ale i mieszkanie finansowane tym kredytem byłoby za darmo. Temu będziemy się sprzeciwiać do końca. Przy orzeczeniu Sądu Najwyższego z 2021 roku, w którym SN stwierdza, że moment przedawnienia liczy się od momentu zakwestionowania umowy, banki muszą konsekwentnie składać kontrpozwy. Po to, żeby zabezpieczyć zwrot kapitału.
Czytaj: Po orzeczeniu Sądu Najwyższego w sprawie frankowiczów. Banki mają „poważne wątpliwości”
Czy bankom w tym roku uda się uzyskać takie wyniki, jak w poprzednim? Bo nie zanosi się na jakąś radykalną zmianę w polityce pieniężnej, stopy procentowe raczej pozostaną wysokie. No i czy w związku z tym banki znów wypłacą dużą dywidendę swoim akcjonariuszom?
Nasze szacunki wskazują, że możemy dojść do zbliżonych poziomów jeśli chodzi o wynik sektora. To jest rzeczywiście związane z poziomem stóp procentowych i tym, że wynik opiera się w dużym stopniu na przychodach odsetkowych. Nie powinno być też jakiegoś uderzenia nadzwyczajnymi kosztami, aczkolwiek tego nie można nigdy oszacować bez ryzyka błędu. Przedłużenie wakacji kredytowych na nowych zasadach będzie kosztowało ok 4 mld zł, a więc mniej niż w 2023 roku. I nawet jeśli wynik odsetkowy będzie gorszy to przy mniejszych obciążeniach nadzwyczajnych zysk może być porównywalny do ubiegłorocznego.
Natomiast co do dywindendy to jest to pytanie do Komisji Nadzoru Finansowego i wymaga oceny wielu czynników istotnych z punktu widzenia nadzoru bankowego. Na pewno powstanie też pytanie czy dywidenda powinna być w porównywalnej wysokości i na ile wypracowany zysk powinien zwiększać kapitały.
A pańskim zdaniem w przyszłym roku powinna nastąpić kolejna wypłata dywidendy, czy raczej zyski powinny zasilić fundusze własne banków?
Uważam, że część zysków powinna pójść na budowanie kapitałów.
Polecamy także:
- Bankowy greenwashing, czyli jak instytucje finansowe pozornie dbają o klimat
- Co dalej z WIBOR-em? Wybór następcy już niebawem, szef związku banków podaje datę
- Sądy orzekają na korzyść frankowiczów. W 2023 roku banki przegrały większość rozpraw
- Jastrzębski z KNF: specjalna ustawa o kredytach frankowych coraz mniej prawdopodobna