Niemal we wszystkich miastach wojewódzkich wzrost płac w ostatnim nie nadążał za wzrostem cen mieszkań. Dostępność mieszkań na własność się pogorszyła. Najdłużej na kupno mieszkania trzeba pracować w Warszawie.
Tempo wzrostu cen mieszkań w ostatnim roku było zawrotne. Według danych Eurostatu cena metra kwadratowego w Polsce przeciętnie była o 18 proc. wyższa niż rok wcześniej. Tak dużego wzrostu nie zanotowano w żadnym innym kraju Unii Europejskiej.
Tendencja widoczna w danych unijnego urzędu statystycznego ujawnia się też w innych raportach. Wystarczy porównać średnie ceny w dużych miastach, analizowane przez Otodom. Te z czerwca tego roku były przeciętnie wyższe o 10-11 proc. niż w czerwcu 2023 roku.
Mieszkania w Polsce drożały głównie dzięki takim dopalaczom, jak Kredyt 2%, który spowodował wzrost popytu przy ograniczonej wówczas podaży. Dopłaty do kredytów rozkręciły akcję kredytową w segmencie hipotecznym i skierowały w ten sposób na rynek strumień pieniądza. A jednocześnie po drugiej stronie notowaliśmy duże, dwucyfrowe spadki liczby rozpoczynanych inwestycji u deweloperów.
Płace rosną, ale nadal są za niskie
Wzrost cen mieszkań jest na tyle duży, że nie nadąża za tym wzrost płac. I to nawet tak duży, jak obecnie. My zestawiliśmy dane GUS o średnich płacach brutto w sektorze przedsiębiorstw w miastach wojewódzkich ze średnimi cenami mieszkań w tych miastach według analiz Otodom. I porównaliśmy dwa zestawy, jeden z czerwca 2023 roku, a drugi z czerwca tego roku.
Pierwsze spostrzeżenie: średnia płaca dziś (i to w ujęciu brutto) nigdzie nie wystarcza, by kupić choć metr kwadratowy mieszkania. Pokazuje to grafika poniżej. Najgorzej jest w Warszawie, gdzie średnia cena zbliża się obecnie do 17,5 tys. zł za metr kwadratowy przy przeciętnym wynagrodzeniu na poziomie 9673,42 zł brutto. Taki układ oznacza, że aby kupić 50 metrowe mieszkanie warszawiak musiałby pracować prawie 8 lat odkładając całą pensję brutto, jaką zarabia. Co jest oczywiście założeniem czysto teoretycznym.
Płace rosną, ale za wolno
Spostrzeżenie numer dwa: dostępność mieszkań w ciągu ostatniego roku spadła niemal we wszystkich miastach wojewódzkich. Wyjątkiem są Łódź i Rzeszów, ale różnice są tak niewielkie, że w zasadzie można powiedzieć, że tutaj dostępność się nie zmieniła. Podobnie zresztą, jak w Gorzowie Wielkopolskim.
Gdzie rynek mieszkaniowy najbardziej odjechał mieszkańcom? Wbrew pozorom wcale nie w stolicy, gdzie segment nieruchomości wydaje się być wyjątkowo rozgrzany. Najbardziej dostępność spadła w Olsztynie. Za nim jest Kraków i Toruń. Na czwartym miejscu są Katowice i dopiero na piątym jest Warszawa.
Oczywiście musimy sobie zdawać sprawę, że dane o płacach pokazują średnią, która może być istotnie zawyżana (lub zaniżana) przez jakieś lokalne uwarunkowania. Na przykład w Krakowie wysokie przeciętne płace to skutek dużych podwyżek w branży IT. Z kolei w Białymstoku są one statystycznie niższe niż przeciętnie na Podlasiu, bo większość dużych firm, branych po uwagę przy wyliczeniach GUS, jest umiejscowionych poza miastem. Podobnie jest zresztą we Wrocławiu, gdzie średnią wojewódzką może zawyżać KGHM Polska Miedź w Lubinie.
Niemniej jednak to samo można powiedzieć o średnich cenach. W granicach miasta cena metra może się znacznie różnić. I jeśli w obu przypadkach – i pensji, i cen za metr – operujemy na średnich, to takie porównania się bronią. I pokazują, że rynek mieszkaniowy w dużych miastach idzie tą samą drogą, jaką poszedł już wcześniej w krajach rozwiniętych: coraz trudniej będzie kupić mieszkanie na własność, nawet przy systematycznym wzroście dochodów.
Polecamy także:
- Rynek nieruchomości zaczyna stygnąć. Oto najnowsze prognozy cen mieszkań
- Mieszkania, a nie zasiłki. Bezpośrednie wypłaty do rodzin są coraz droższe, a dzietności nie zwiększają
- Szaleństwo na rynku mieszkaniowym nieco osłabło. Pierwszy spadek cen metra kwadratowego od roku
- Tyle kosztuje wynajęcie mieszkania w europejskich miastach. Jak wypada Warszawa?