W ciągu dekady wydatki na wspieranie rodzin w Polsce wzrosły ponad sześciokrotnie. Tymczasem liczba urodzeń spada, pogłębiając demograficzną zapaść. Dlaczego? Odpowiedź, przynajmniej częściową, może dać najnowszy raport OECD. Chodzi o mieszkania.
Rząd wyda w tym roku na wspieranie rodzin prawie 90 mld zł. Przynajmniej taką kwotę zaplanował w budżecie. To, póki co, rekord. Tak duża kwota to przede wszystkim efekt waloryzacji dodatku na wychowanie dzieci, który od 1 stycznia 2024 roku wynosi już 800 zł.
W ostatnich latach obrodziło w programy, których celem miało być wspieranie rodzin i w efekcie przynajmniej spowolnienie negatywnych trendów demograficznych. W 2016 roku rząd PiS uruchomił wypłatę dodatków w wysokości 500 zł na drugie i następne dziecko, by w 2019 roku rozszerzyć program na wszystkie dzieci. Po drodze mieliśmy jeszcze wyprawkę 300 plus, maluch plus, czy kapitał opiekuńczy. W sumie od 2017 roku wydatki na rodzinę w budżecie wzrosły z 40 mld zł do niemal 90 mld zł. Zestawienie byłoby bardziej spektakularne, gdyby wziąć jako wyjściowe dane z lat 2015-2016, ale niestety nie są one do końca porównywalne, bo wydatki prorodzinne klasyfikowano wtedy jako pomoc społeczna. Ale nawet w takim ujęciu, biorąc pod uwagę całość nakładów na pomoc społeczną, skok był potężny, bo w 2015 r. kosztowała ona (w sumie) nieco ponad 14 mld zł.
Cel osiągnięto częściowo. Udało się radykalnie zmniejszyć ubóstwo wśród dzieci. ale liczba urodzeń i poziom dzietności nadal spadają. Rzeczywiście, uruchomienie programów prorodzinnych na dużą skalę podbiło liczbę urodzeń na samym początku, czyli w 2017 roku, kiedy to na świat przyszło prawie 402 tysiące dzieci. Ale stopniowo trend spadku liczby urodzeń powracał. W maju liczba urodzeń z ostatnich 12 miesięcy wyniosła zaledwie 263,6 tys. To najmniej od II wojny światowej.
Pieniądze nie działają
Proste zestawienie tych dwóch faktów sugeruje, że same transfery finansowe nie działają. I że muszą być inne powody, ważniejsze niż pieniądze, dla których Polacy nie decydują się na dzieci.
Polska maszeruje drogą, którą przed nią poszły kraje rozwinięte – i to może być pierwszy trop. W 2022 roku wskaźnik dzietności (TFR) w krajach OECD osiągnął poziom zaledwie 1,5 dziecka na kobietę, znacznie poniżej „poziomu zastępowalności pokoleń” wynoszącego 2,1 dziecka na kobietę. Wśród państw OECD najwyższy TFR w 2022 roku odnotowano w Izraelu (2,9), Meksyku i Francji (po 1,8). Najniższe wartości zaobserwowano we Włoszech i Hiszpanii (po 1,2) oraz w Korei Południowej, gdzie szacunkowy TFR w 2023 roku wyniósł 0,7. Polsce ze wskaźnikiem na poziomie 1,29 bliżej już do tej drugiej grupy.
Co to oznacza dla nas? Prawdopodobnie to samo, co w innych państwach zmagających się z niską dzietnością. Największe znaczenie ma tu poczucie bezpieczeństwa, zarówno ekonomicznego, jak i medycznego. Same wypłaty zasiłków są już drugorzędne. Do takiego przynajmniej wniosku doszli autorzy raportu OECD „Society at a Glance 2024”. Próbują oni zrozumieć przyczyny spadku dzietności w krajach należących do organizacji i słowo „bezpieczeństwo” przewija się w ich analizie bardzo często.
Według raportu kosztów wychowania dzieci oczywiście nie można pomijać, ale istotne są też zmiany społeczne, polityczne i ekonomiczne, jakie nastąpiły w ostatnich dekadach. To one wpływają na decyzje kobiet o macierzyństwie. Raport wymienia m.in. wzrost poziomu wykształcenia kobiet, poprawę dostępu do skutecznej antykoncepcji, czy rosnącą dominację gospodarstw domowych z dwojgiem pracujących rodziców. Ale też na przykład płatne urlopy rodzicielskie, dostęp do opieki nad dziećmi zaraz po urodzeniu i wszystko, co ułatwia rodzicom godzenie pracy z obowiązkami rodzinnymi.
Autorzy zwracają przy tym uwagę, że ostatnie lata to cała seria globalnych kryzysów, które zwiększają poczucie niepewności. I wskazują na niekorzystne z punktu widzenia decyzji o rodzicielstwie tendencje na niektórych rynkach, w tym mieszkaniowych.
W Polsce te dwa ostatnie problemy, z wojną za wschodnią granicą i galopującymi cenami mieszkań, skupiają się jak w soczewce.
Coraz trudniej się usamodzielnić
Według raportu Polska jest w grupie krajów, gdzie odsetek bezdzietnych kobiet, które mogłyby mieć potomstwo, rośnie najszybciej. Eksperci porównywali kohorty urodzone w 1955 i 1975 roku. W Estonii, we Włoszech, w Japonii, na Litwie, w Polsce, Portugalii i Hiszpanii w roczniku 1975 jest dwa razy więcej kobiet, które nie zdecydowały się na dzieci, niż było ich w roczniku 1955. O ile 10 proc. Polek rocznik’55 nie zostało matkami, to już w roczniku urodzonym w połowie lat 70. na bezdzietność zdecydowała się co piąta.
To sytuuje Polskę wysoko w zestawieniu bezdzietności kobiet. Według raportu zajmujemy 6. miejsce, po Japonii, Hiszpanii, Włoszech, Austrii i Niemczech.
Negatywne tendencje będą się nasilać, bo kolejne roczniki kobiet wchodzących w wiek rozrodczy będą coraz mniej liczne. A do tego dochodzi duży, coraz większy problem z usamodzielnieniem się młodych ludzi. Widać to na grafice poniżej. Pokazuje ona, jak rósł odsetek młodych mieszkających z rodzicami lub pozostających na ich utrzymaniu.
Nie zasiłek, a mieszkanie
To dodatkowo musi przekładać się na dzietność. Kłopot z usamodzielnieniem się może wynikać z kilku czynników, ale według autorów raportu kluczowa jest dostępność mieszkań.
Raport wskazuje, że koszty mieszkaniowe stały się jedną z głównych barier dla posiadania większej liczby dzieci. OECD podkreśla, że wzrost kosztów mieszkaniowych od końca lat 90. XX wieku był duży w większości krajów członkowskich. Analiza przeprowadzona przez ekspertów organizacji wykazała wyraźną zależność między współczynnikami dzietności (TFR) a kosztami mieszkaniowymi.
A skoro tak, to nie ma podstaw by zakładać, że dzietność w Polsce zacznie rosnąć. Dostępność mieszkań u nas jest słaba. Żaden rząd, łącznie z obecnym, nie dorobił się programu, który w istotny sposób zwiększałby zasób mieszkaniowy. Głównym nurtem w polityce mieszkaniowej było wspieranie popytu przez subsydiowany kredyt. Ostatni przykład to Kredyt 2 procent za rządów PiS, czy opracowywany jeszcze – a już kontrowersyjny – Kredyt na Start obecnej ekipy. Wspieranie popytu tylko zaburza ceny, które w przypadku mieszkań w Polsce rosną najszybciej w Europie. Według danych Eurostatu w I kwartale tego roku wzrost cen o 18 proc. rok do roku zapewnił polskiemu rynkowi nieruchomości pozycję lidera w całej UE.
Kanał popytowy i tak nie działa optymalnie, bo jeśli ktoś chciałby kupić mieszkanie na kredyt to musi liczyć się, że słono za niego zapłaci. Według danych Europejskiego Banku Centralnego oprocentowanie nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych to w Polsce średnio 7,83 proc. Tak dużych odsetek nie biorą banki w żadnym kraju Unii Europejskiej. Pod względem kosztów kredytu też jesteśmy niekwestionowanym numerem jeden w UE.
Polecamy także:
- Tak wygląda zapaść demograficzna. Dzietność w Polsce wśród najniższych w UE [WYKRESY]
- Imigrantki rodzą więcej dzieci. Ale to nie zaradzi kryzysowi demograficznemu
- Co czwarte dziecko w UE jest zagrożone ubóstwem. Polska wyróżnia się na tym tle
- Kryzys psychiczny u dzieci i młodzieży. „Psycholog w każdej szkole nie rozwiąże problemu” [WYWIAD]