Strona główna NEWS Podwyżki stóp procentowych teraz? Nikt by tego nie zrozumiał. Wywiad z Ludwikiem Koteckim z RPP

Podwyżki stóp procentowych teraz? Nikt by tego nie zrozumiał. Wywiad z Ludwikiem Koteckim z RPP

przez Marek Chądzyński
NBP, złoty, waluta, stopy procentowe. Fot. Shutterstock.com

Duży spodziewany napływ środków z Krajowego Planu Odbudowy i ze sprzedaży za granicą polskich obligacji będzie wywierać presję na umocnienie złotego. Współpraca rządu i NBP mogłyby pomóc uniknąć ryzyka jakiejś nadmiernej aprecjacji, które szkodziłaby gospodarce. Na razie kurs złotego pomaga w walce z wciąż wysoką inflacją, ocenia Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Marek Chądzyński, 300Gospodarka: Czy problem wysokiej inflacji mamy już z głowy?

Ludwik Kotecki: Z inflacją jest jak z biegiem maratońskim. Pierwsze 20 kilometrów jest całkiem łatwe, ale kolejnych 20 jest dużo trudniejsze. Czasami w biegu maratońskim pojawia się tak zwana „ściana”, czyli moment, w którym organizm zaczyna szybko się buntować i trudno jest dalej biec. Podobnie jest z walką z inflacją. Zejść z 18-19 proc. do 8-7 proc. jest łatwo, ale zejście z 7-6 proc. do 2,5 proc. jest dużo trudniejsze i może być jeszcze trudniejsze, jeśli pojawi się jakaś dodatkowa przeszkoda.

To jaką będziemy mieli inflację w tym roku?

To będzie dość dziwny rok. Dziwność ta wynika z efektów bazowych, które będą działać jeszcze bardzo mocno w pierwszym półroczu in minus, a dość mocno dodatnio w drugiej połowie, szczególnie od września-października. Bo we wrześniu 2023 r., przed wyborami, wyraźnie spadały ceny paliw i leków. I efekt tej niskiej bazy będzie podbijał inflację.


Bądź na bieżąco z najważniejszymi informacjami subskrybując nasz codzienny newsletter 300Sekund! Obserwuj nas również w Wiadomościach Google.


A więc w pierwszym kwartale tego roku inflacja w ujęciu rocznym będzie bardzo niska. W marcu może to być nawet poniżej 3 proc., szczególnie że została utrzymana tarcza antyinflacyjna. Potem tempo wzrostu cen zacznie powoli przyspieszać, ale do końca pierwszego półrocza może ono wzrosnąć do maksymalnie 4 proc.

Pewną zagadką jest natomiast drugie półrocze. Po pierwsze, z jednej strony będzie działać niska baza, jak już mówiłem. Ale po drugie, można założyć jednak jakieś stopniowe wygasanie tarcz antyinflacyjnych. Wiemy, że powrót do 5-procentowego VAT na żywność dodałby inflacji jakiś punkt procentowy. Przy trochę wyższym popycie może być to lekko więcej. Ale jest też pytanie o drugą tarczę, czyli o zamrożenie cen prądu. Tu też może zostać podjęta jakaś próba stopniowego delikatnego odmrażania już od lipca. Ceny energii dosyć mocno wpływają na wszystko, ich wzrosty szybko przefiltrowują się na ceny towarów i usług. To też może być dodatkowo o pół punktu, może jeden punkt procentowy, więcej inflacji w ujęciu rocznym, jeżeli byśmy rzeczywiście myśleli o jakimś stopniowym wycofywaniu tej tarczy.

Podsumowując, w drugiej połowie roku inflacja może znowu wrócić do poziomu 6-7 proc. To jest nadal duży problem, ponieważ to jest wciąż taka inflacja, której nie można ignorować. Dlatego raczej mówimy że dojście do celu inflacyjnego zajmie nam kolejne 1,5-2 lata.

Może podwyższyć stopy procentowe?

W mojej ocenie w pierwszej kolejności trzeba przyznać, że niestety popełniono błąd we wrześniu i w październiku ubiegłego roku, gdy dokonano obniżek stóp procentowych. Ale nie możemy go teraz naprawiać w ten sposób, że po prostu zaczniemy podwyższać stopy do poziomu sprzed tych niekonwencjonalnych obniżek. Nikt by tego nie zrozumiał, a tym samym byłoby to nieskuteczne. Raczej bym zakładał, że stopy nie zostaną obniżone tak szybko jak oczekują tego analitycy rynku finansowego i zostaną dłużej utrzymane na tym poziomie, który mamy obecnie. Bo to jest właśnie ta druga połowa maratonu, która jest dużo trudniejsza.

Nie jest metodą na tę druga połowę z pewnością wyprzedawanie obligacji skupionych w okresie epidemii COVID-19. Taki ruch mocno zaburzyłby rynek obligacji skarbowych, osłabił kurs walutowy, znacznie utrudniłby nowej koalicji finansowanie wydatków budżetowych. Rada nie zdecydowała się na to przy inflacji 18-19 proc., a miałaby przeprowadzić przy 6-7 proc.? W takich warunkach rząd musiałby nawet szybciej rezygnować z tarcz, bo szukałby po prostu możliwości szybkiego zwiększenia dochodów budżetowych. Zamiast więc chronić konsumenta przed inflacją, taki ruch by mu de facto zaszkodził.

A ile mogą dodać do inflacji podwyżki dla nauczycieli i wzrost płacy minimalnej?

Nie mam swoich szacunków, muszę bazować na szacunkach ekonomistów NBP. Oni oceniają, że to nie będzie jakiś duży wpływ. Według tych wyliczeń to będzie 0,1 pkt procentowego w tym roku i około 0,4 pkt w przyszłym. Czyli tak naprawdę podwyżki będą mieć większe znaczenie dla roku 2025, a nie obecnego.

No, ale mamy zapowiedzi jeszcze innych zmian, działań po stronie rządu. Poza zwiększeniem transferu do rodzin poprzez podwyżkę dodatku 500 plus na 800 plus zapowiadane są na przykład modyfikacje podatku Belki. Podatek od oszczędności dał w ubiegłym roku w sumie 5 mld zł. Założyć należy, że po zmianach część tych dochodów zasili konsumpcję, a tym samym zwiększy presję inflacyjną. Ale tu także nie należy się spodziewać dużego, natychmiastowego, skokowego efektu.

Ale to przecież nie jedyne anonsowane zmiany. Mamy też na przykład plany podwyższenia kwoty wolnej w PIT. Czy to nie byłby zbyt duży impuls proinflacyjny i jednocześnie duża wyrwa w budżecie w 2025 roku?

Mamy rekordowy deficyt, rekordowe potrzeby pożyczkowe i jednocześnie wysokie stopy procentowe. To nie są idealne warunki, żeby się jeszcze dodatkowo zapożyczać. Tym bardziej, że już teraz potrzeby związane z finansowaniem wydatków militarnych są ogromne, a powinniśmy zacząć na poważnie też myśleć o rosnących kosztach kryzysu demograficznego i starzenia się społeczeństwa. No i oczywiście o transformacji energetyczno-klimatycznej. Chodzi mi o to, że po stronie wydatkowej w budżecie państwa będzie coraz więcej pozycji koniecznych do sfinansowania. Pozbywanie się w takiej sytuacji dochodów na kwotę ponad 60 miliardów złotych rocznie może być bardzo ryzykowne. Jeśli już to robić, to powoli i stopniowo. Ale ostatecznie rząd jest tak samo niezależny od NBP, jak NBP od rządu. Nic lepszego póki co nie wymyślono. Rząd ma swoje cele. NBP, w tym RPP, swoje.

Idźmy dalej. Babciowe, czyli dodatkowe wypłaty na sfinansowanie opieki nad dziećmi, jest planowane już w tym roku. Podobnie jak kredyt 0 proc. w wersji przedstawionej przez ministra rozwoju. Czy to nie będą dodatkowe transfery, które potencjalnie mogą wpływać na ceny?

Już kredyt 2 proc. narozrabiał bardzo mocno na rynku nieruchomości. Do nowego projektu kredytu 0 proc., jeśli miałby działać tak samo jak ten 2 proc., nawet nie będzie potrzebna ocena skutków regulacji, czyli OSR. Wystarczy zobaczyć co się stało z cenami mieszkań, gdy uruchomi się taki program. Cena metra kwadratowego dramatycznie wzrosła w zeszłym roku, w drugiej połowie szczególnie. Ludzie, których być może jeszcze w drugim kwartale zeszłego roku było stać na mieszkanie, byli na granicy zdolności, w czwartym już utracili tę zdolność. To w dużej mierze efekt działania kredytu 2 proc. Deweloperzy oczywiście zacierają ręce. Dlatego mam nadzieję, że ta nowa ewentualna forma wsparcia zakupu pierwszego mieszkania będzie jednak lepiej skonstruowana.

Skoro rządy wprowadzają tego typu kredyty na rynek, to chyba zaburzają kanał kredytowy oddziaływania polityki pieniężnej. Rada Polityki Pieniężnej nie powinna na to reagować?

Póki co nie mamy do czynienia z jakimś nadmiernym kredytowaniem gospodarki. Nie widać, żeby akcja kredytowa jakoś radykalnie się zwiększała, nie widać zagrożenia poważnym wzrostem inflacji od tej strony. Kredyt wychodzi z zapaści, w którą wpadł pod koniec 2021 roku, ale nie odbywa się to w sposób, którym należałoby się dzisiaj nadmiernie martwić. Zresztą w tym wypadku dużo skuteczniejszy niż podwyżki stóp procentowych okazał się zwiększony bufor nakładany przez KNF na ocenę zdolności kredytowej.

To żeby to jakoś podsumować: czy polityka fiskalna rządu nie jest pańskim zdaniem zbyt luźna?

Po pierwsze, zgodnie z właśnie uchwalonym budżetem deficyt sektora finansów publicznych ma spaść o wymagane przez UE 0,5 pkt. proc. w relacji do PKB. Po drugie, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, w tym roku wejdziemy w unijną procedurę deficytu jak tylko okaże się jaki był ostatecznie deficyt w 2023 r. To zdeterminuje w dużej mierze przestrzeń na dodatkowe działania w budżecie i tempo ich wprowadzania. Procedura nadmiernego deficytu oznacza konieczność przyjęcia planu zmniejszania deficytu, w przypadku Polski w tempie co najmniej o pół punktu procentowego rocznie. Rozstrzygające będą rekomendacje Rady ECOFIN, które zostaną wydane w związku z tą procedurą.

Procedura może być pretekstem dla rządu, by nie spełnić kilku obietnic wyborczych? Na przykład zwiększenia kwoty wolnej w PIT?

Raczej dodatkowym argumentem w dyskusji, który trzeba brać pod uwagę. Pretekst to chyba złe słowo. Czekamy na Białą księgę finansów publicznych, z której dowiemy się ostatecznie w jak złym stanie są finanse publiczne zostawione przez poprzedni rząd.

A co z regułą wydatkową? Czy rząd powinien wrócić do takiego kształtu reguły, jaka była w 2015 roku?

Na pewno dokonać przeglądu i poprawić. Rzeczywiście, nikt nie przewidział, że przyjdą takie rządy, w szczególności tacy ministrowie finansów, którzy w tak niepoważny sposób podejdą do kwestii tak istotnej, jak stabilizująca reguła wydatkowa. I tak będą ją lekceważyć i ostatecznie rozmontują.

Czy powrót do reguły w pierwotnym kształcie jest w ogóle możliwy?

W obecnych warunkach prawdopodobnie nie. Dlatego potrzebny jest przegląd reguły, by zobaczyć, co z niej zostało, ale też wyciągnąć lekcje z ostatnich kilku lat. I zaproponować formułę, która będzie adekwatna do obecnej sytuacji finansów publicznych, ale też odporna na takie działania, jak wyprowadzanie wydatków poza budżet centralny i zadłużanie państwa poza kontrolą społeczną. Ta propozycja z kolei mogłaby moim zdaniem być bazą do tej dyskusji, do dalszych prac. Z pewnością nie obędzie się bez jej modyfikacji.

Czy w regule powinny być uwzględnianie wydatki nie wojsko?

Już wiemy, że wydatki na wojsko w części nie będą uwzględniane w procedurze nadmiernego deficytu. W części, czyli ich nadwyżki ponad standardowe wydatki. Nie widzę potrzeby, żeby jakoś specjalnie traktować je w regule wydatkowej – najwyżej czasowo. Natomiast to, co powinno się zrobić to poszerzyć rodzaje stanów czy sytuacji, nazwijmy je nadzwyczajnymi, w których można byłoby regułę w jakimś zakresie wyłączać. Covid-19 i wojna w Ukrainie są tu lekcją.

A co z tzw. konsolidacją finansów publicznych? Wspomniał pan o praktyce wypychania wydatków poza budżet centralny, czy obecny stan gospodarki to dobry moment, żeby od tego odchodzić? W wypychaniu wydatków chodziło przecież o to, żeby uniknąć ryzyka przekroczenia konstytucyjnego limitu dla państwowego długu publicznego.

Dzisiaj nie mamy żadnego problemu z państwowym długiem publicznym. On w ubiegłym roku ukształtował się zapewne poniżej 40 proc. PKB, to w dużej mierze zresztą efekt inflacji. To jest więc znacznie poniżej konstytucyjnego progu 60 proc. PKB. Zatem od tej strony nie widzę żadnego powodu, by kontynuować proceder wypychania wydatków z budżetu do funduszy. Poza tym, zakładając – a tu jestem optymistą – że wzrost PKB w tym roku będzie bardzo wysoki i może wynieść nawet 4 proc, to będzie dobry moment na myślenie o tym, jak wrócić do przejrzystości w finansach publicznych. To pomoże w zwiększeniu wiarygodności, kosztów finansowania potrzeb pożyczkowych sektora publicznego.

Skoro już mowa o finansowaniu deficytu i potrzeb pożyczkowych – czy pana zdaniem możliwe jest sfinansowanie tak ogromnych potrzeb na rynku krajowym? Czy jednak rząd będzie musiał szukać pieniędzy za granicą. I jeśli tak to czy aby napływ pożyczanych euro i dolarów nie umocni złotego?

Po pierwsze oczywiście mamy w Polsce reżim płynnego kursu walutowego, a kurs to wynik popytu i podaży walut zagranicznych i polskiego złotego. Ale, po drugie, rzeczywiście jest kilka czynników o charakterze strukturalnym, które mogą znacząco oddziaływać na kurs złotego w oderwaniu od fundamentów gospodarki. To oprócz walutowej struktury zadłużania się, napływ środków unijnych, w tym spodziewane środki z KPO. To z pewnością jest kwestia, która powinna być dyskutowana przez rząd i Narodowy Bank Polski. Kwoty do pozyskania są w tym roku ogromne i trzeba będzie pewnie sięgnąć do każdego z trzech podstawowych źródeł. Pierwszym jest rynek detaliczny, uważam, że jest jeszcze miejsce na sprzedaż obligacji detalicznych, ograniczyłoby to bezpośredni wpływ podwyżek wynagrodzeń i wyższych transferów socjalnych na pobudzanie konsumpcji prywatnej.

Drugie źródło to hurtowy rynek krajowy….

…czyli głównie banki.

Tak, głównie krajowe banki. A trzecie źródło to właśnie zagranica. W tym przypadku pojawia się ryzyko wpływu na kurs. Ale łatwo można je ograniczyć, tylko wymaga to właśnie współpracy między instytucjami państwa, które za to odpowiadają, by tak zarządzać tym wpływem by nie był źródłem problemów czy ryzyk. Na dziś silny złoty pomaga w zmniejszaniu inflacji.

Pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy powinny być wymieniane w NBP?

Tak, i to też jest kwestia umowy między ministrem finansów a prezesem NBP. Nie ma innych określonych jasno reguł wpisanych w ustawach. W takich przypadkach wszystko się opiera na współpracy instytucji. Generalnie albo będą rosły oficjalne aktywa rezerwowe i pośrednio oddziaływały na siłę polskiej waluty, albo wymiana walut odbywać się będzie na rynku walutowym i bezpośrednio wpływać na kurs.

Jak pan ocenia to, co się dzieje wokół innych instytucji państwa, głównie w obszarze wymiaru sprawiedliwości? Czy to nie jest jakiś czynnik ryzyka, który należy brać pod uwagę?

Zamieszanie, do jakiego doszło w ostatnich tygodniach, na razie jest ignorowane przez rynek. Widać to w kursie złotego i wycenie obligacji. Zakładam, że sytuacja w końcu się uspokoi i nie dojdzie do jakiejś dalszej destabilizacji instytucji, bo to byłby ryzykowny scenariusz. Niepokojące są sygnały, że Prezydent może rozważać skierowanie ustawy budżetowej do Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez panią prezes Julię Przyłębską. Podobnie jest z pomysłem wyprzedaży obligacji przez NBP, o którym rozmawialiśmy. W pewnym momencie inwestorzy mogą uznać, że w kraju dzieje się coś dziwnego i niepokojącego, że to nie jest jedynie normalny polityczny spór. W takiej sytuacji mogłoby dojść do jakiejś przeceny złotego. Być może inwestorzy portfelowi zaczęliby się wycofywać, mogłoby to powodować problemy z finansowaniem budżetu. To jest czarny scenariusz i według mnie do tego nie dojdzie, ważniejsze ostatecznie będą jednak odpowiedzialne zachowanie i argumenty ekonomiczne.

Polecamy także:

Powiązane artykuły