W bogatych krajach coraz mniej osób chodzi do klubów z powodu większej konkurencji internetowych serwisów randkowych, rosnącej abstynencji, a przede wszystkim starzenia się społeczeństwa, pisze The Economist.
W dekadzie poprzedzającej pandemię liczba klubów nocnych zmniejszyła się o 21 proc. w Wielkiej Brytanii i o 10 proc. w Ameryce i Niemczech – wynika z danych ibisWorld, firmy zajmującej się badaniem rynku.
W dużych miastach spadek ten był szczególnie gwałtowny: Londyn stracił około połowy klubów w ciągu ostatniej dekady. Otwarto nowe, ale ich liczba nie jest wystarczająca, by zrównoważyć spadek.
W Wielkiej Brytanii zmiany licencyjne wprowadzone w 2005 roku pozwoliły pubom i barom pozostać otwartymi dłużej, rywalizując z klubami o klientów w późnych godzinach nocnych. Od 2006 roku większość niemieckich landów również wydłużyła godziny otwarcia.
Młodzi piją mniej alkoholu
W bogatych krajach młodzi ludzie piją mniej. Częściej poznają się ze swoimi partnerami na aplikacjach niż przy barze. W Wielkiej Brytanii 5 proc. dwudziestolatków twierdzi, że poznało swojego ukochanego w barze, a wśród osób po pięćdziesiątce odsetek ten wynosi 20 proc.
A ponieważ media społecznościowe pozwalają ludziom na stały kontakt z przyjaciółmi, atrakcyjność piątkowej imprezy straciła na znaczeniu. Niektóre z rozwiązań zastosowanych przez kluby pogorszyły sytuację: próbując zrównoważyć skutki spadku frekwencji, wiele z nich podniosło ceny biletów i napojów, co sprawiło, że stały się jeszcze mniej popularne.
Jeśli chodzi o muzykę, to kluby mają problemy z utrzymaniem się w trendach. Ponieważ ludzie coraz częściej korzystają ze spersonalizowanych playlist, skomponowanie zestawu wkręcających utworów dla setek osób na parkiecie stało się trudniejsze.
W miarę jak bogaty świat się starzeje, puls branży klubów nocnych przesunął się do dużych miast w krajach rozwijających się, gdzie ludzie są młodsi, a odsetek populacji z pewnym dochodem do dyspozycji rósł do czasu pandemii; do tego przepisy licencyjne są mniej rygorystyczne – lub przynajmniej mniej rygorystycznie egzekwowane.
Miasta takie jak Nairobi, stolica Kenii, są teraz na szlaku dla wielkich didżejów. Tak jak w latach 90. imprezowicze jeździli do Berlina, tak teraz jeżdżą do São Paulo i Marrakeszu.
Ale w krajach rozwijających się powrót do normalności może potrwać znacznie dłużej: Afryka np. może nie osiągnąć masowej odporności aż do 2024 roku.