W zeszłym tygodniu na ulicach Santiago znalazły się transportery opancerzone. Były zamieszki i palące się budynki, a skala i zaciekłość przemocy w poprzedni weekend w stolicy Chile porównywalne są do czasów sprzed powrotu kraju do demokracji w 1990 r.
Dlaczego Chile protestuje? Zaczęło się dwa tygodnie temu od masowych pokojowych protestów w związku ze wzrostem cen biletów do metra w Santiago.
Później przerodziło się w akty przemocy, takie jak podpalenie siedziby firmy energetycznej i fabryki odzieży, spalenie dziesiątek stacji metra i grabież supermarketów.
Decyzją prezydenta Sebastiána Piñery na ulice Santiago wyszło wojsko, wprowadzono tam też godzinę policyjną. To zupełnie jak w czasach dyktatury Augusto Pinocheta.
Jak zareagował rząd? W reakcji Piñera zlikwidował podwyżkę opłat, która wywołała protesty, a także wezwał do dialogu narodowego. Jednak jego początkowy pinochetowy styl rozprawiania się z protestami i agresywna retoryka uniemożliwiły podjęcie dialogu.
Prezydent poprosił w sobotę o dymisję całego swojego gabinetu w celu rozbrojenia kryzysu politycznego. Przywódca zobowiązał się również do odwołania stanu wyjątkowego do wczoraj.
Urzędnicy potwierdzili, że ok. 1,2 mln protestujących pokojowo opuściło Plaza Italia w centrum Santiago w piątek. Ten protest został uznany za największą demonstrację w historii kraju – 2 mln z 18-mln populacji Chile wyszło na ulice całego kraju.
Szerszy kontekst: Nagły wybuch protestów w Chile, który rozpoczął się w poprzedni weekend, może wydawać się zaskakujący.
W ciągu ostatnich trzech dekad kraj konsekwentnie przewyższał inne kraje Ameryki Łacińskiej dzięki zdrowej polityce ekonomicznej, która pozwoliła uniknąć wpadnięcia w dziwny cykl koniunkturalny (a raczej dekoniunkturalny) obserwowany u sąsiadów.
W tym roku, częściowo dzięki polityce proinwestycyjnej Piñery, PKB Chile ma wzrosnąć o 2 do 3 procent. To niby żaden cud, ale jak popatrzeć na Brazylię, Argentynę czy Meksyk, to jednak jest to sukces.
Jaki jest więc główny powód protestów? Nierówności w dochodach są w Chile stosunkowo duże.
Mimo że dane Banku Światowego pokazują, że Brazylia, Kolumbia i Meksyk to bardziej niesprawiedliwe społeczeństwa, a wśród większych gospodarek regionu tylko Argentyna i Peru są bardziej wyrównane, to ambicje zjadają Chile.
Wyższy standard życia niż w reszcie Ameryki Południowej i często deklarowane dążenie do przystąpienia do krajów rozwiniętych stworzyły wyższe oczekiwania.
Kraj chce się teraz porównywać raczej z OECD (grupą 36 najbogatszych krajów świata, do której należy też Polska) niż ze swoim kontynentem.
W odniesieniu do tych wskaźników nadal pozostaje wiele do zrobienia w zakresie poprawy edukacji, zapewnienia uczciwie wycenionych usług publicznych, lepszych emerytur (obecnie funkcjonuje system podobny do OFE, który większości daje bardzo niskie świadczenia) i wyższej jakości miejsc pracy.
Źródła: Financial Times, Financial Times (2)
Ta informacja pojawiła się dziś rano w skrzynkach odbiorczych subskrybentów naszego codziennego newslettera 300SEKUND. Jeśli chcesz się na niego zapisać, kliknij tutaj.
>>> Polecamy: Polska pogoda dla bogaczy – za pięć lat będzie u nas żyło 75% więcej milionerów niż obecnie