To właśnie na rynku zielonej energii może więc istnieć większy potencjał rozwojowy dla nowego polskiego „energetycznego giganta”, który nawet po połączeniu Orlen-Energa-Lotos-PGNiG będzie pozostawał daleko w tyle za globalnymi liderami w sektorze oil&gas – pisze w komentarzu ekspert 300Research, analitycznego skrzydła 300Gospodarki, Michał Dorociak.
O tym, że spółki naftowe na świecie przechodzą obecnie transformację w stronę koncernów multienergetycznych pisaliśmy w raporcie 300Research Jak zazieleniają się spółki naftowe? z października 2019 r.
Wkrótce potem PKN Orlen ogłosił wezwanie na akcje grupy Energa, po przejęciu której znacząco zwiększył swoje zaangażowanie w wytwarzanie energii elektrycznej i zyskał stabilne źródło dochodów z mocno regulowanej dystrybucji energii elektrycznej.
Kolejnym z wniosków naszego raportu było, że globalne spółki naftowe w ostatnich latach zwiększają inwestycje w gaz ziemny kosztem inwestycji w ropę naftową.
Zgodnie ze scenariuszem Zrównoważonego Rozwoju przygotowanym przez Międzynarodową Agencję Energii (i opublikowanym jeszcze przed pandemią COVID-19 w styczniu 2020 r.) popyt na ropę naftową miał osiągnąć szczyt w latach 2020-2021 i następnie regularnie spadać.
W przypadku gazu ziemnego ten szczyt miał przypadać na 2028 r., po którym trajektoria popytu miała być również opadająca, ale w sposób znacznie bardziej łagodny.
Prognozy te zgodne są z wciąż jeszcze dominującym założeniem, że gaz ziemny będzie pełnił funkcję „paliwa przejściowego” w zachodzącej obecnie globalnej transformacji energetycznej.
Przekierowując inwestycje właśnie na gaz ziemny spółki naftowe mogą więc zabezpieczyć się przed ryzykiem spadku dochodów z ich głównej dotąd działalności. Zupełnie inne ryzyka stoją jednak przed koncernami naftowymi, czerpiącymi zyski głównie z segmentu upstream (czyli wszystkie spółki tzw. Big Oil), a inne przed spółkami zaangażowanymi prawie wyłącznie w downstream (tak, jak Orlen i Lotos).
Dlatego też tylko ograniczonych podobieństw do ogłoszonego wczoraj zamiaru przejęcia PGNiG przez Orlen można doszukiwać się w transakcji z 2016 r., kiedy to brytyjsko-holenderski gigant naftowy Shell za 53 mld USD przejął spółkę BG, również działającą głównie na rynku gazu ziemnego.
Głównym celem Shella było mocniejsze wejście na rynki LNG oraz wydobycia głębokowodnego (ang. deepwater), w którym BG miało bardzo silną pozycję i duże doświadczenie. Biorąc jednak pod uwagę, że sam Shell już wcześniej rozwijał swoją działalność w tych segmentach rynku oil&gas transakcja oferowała oczywiste synergie.
Przewidywany efekt synergii w działalności rafineryjnej był też głównym powodem przejęcia przez PKN Orlen Grupy Lotos, na które również wczoraj Komisja Europejska wyraziła warunkową zgodę. Podobnych synergii trudno jest jednak szukać w pomyśle połączenia Orlenu i PGNiG.
Wydawać się więc może, że będą one leżeć w przyszłej, a nie dotychczasowej działalności. Biorąc pod uwagę, że obie spółki ogłosiły w ostatnim czasie „zielony zwrot”, zyski z głównej działalności połączonych spółek mogłyby być przeznaczane na zwiększone inwestycje w OZE.
Takiego zwrotu od koncernu węglowo-paliwowego do bycia prawie w 100 proc. zieloną spółką dokonał w ostatnich latach duński Ørsted (opisywanego we wspomnianym wcześniej raporcie 300Research) , będący obecnie światowym liderem w morskiej energetyce wiatrowej.
To właśnie na rynku zielonej energii może więc istnieć większy potencjał rozwojowy dla nowego polskiego „energetycznego giganta”, który nawet po połączeniu Orlen-Energa-Lotos-PGNiG będzie pozostawał daleko w tyle za globalnymi liderami w sektorze oil&gas.
To wymagałoby jednak, w przypadku ewentualnego przejęcia PGNiG, bardzo odważnej strategii zarządu PKN Orlen. Czas pokaże, czy zarząd tę odwagę posiada.