Strona główna NEWS Piechociński: Kryzys w rolnictwie pociągnie za sobą kryzys w całej gospodarce [WYWIAD]

Piechociński: Kryzys w rolnictwie pociągnie za sobą kryzys w całej gospodarce [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
protest rolników, fot. shutterstock

Komisja Europejska, mając wreszcie świadomość różnych spornych kwestii, będzie chciała zdjąć z siebie konsekwencje decyzji. Będzie teraz podsuwać Polsce, Rumunii, Słowacji, Czechom pomysły unormowania relacji z Ukrainą, sugerując wprowadzanie protezy w postaci porozumień międzypaństwowych – mówi w rozmowie z 300Gospodarką Janusz Piechociński, były wicepremier z PSL, prezes Izby Polska-Azja. 

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy popiera Pan protesty rolników? Jako PSL-owiec, ale i były wicepremier i minister gospodarki.

Janusz Piechociński: To jest finisz bardzo niekorzystnych wieloletnich zjawisk, lekceważenia spraw, zagrożeń, które z wielką siłą ujawniły się w związku z konsekwencjami wojny. Widać tu nie tylko nieskuteczność, ale i olbrzymi błąd strategiczny Jarosława Kaczyńskiego, który walczył o stanowiska komisarza do spraw rolnictwa dla Polski. A Polska nigdy nie powinna brać dla siebie tej funkcji. Bo komisarz właściwy do spraw rolnictwa ma wypracowywać kompromis, a Polska w sprawach rolnictwa – w ścisłym sojuszu z Francją, bo mamy podobne interesy – powinna „grać na skrzydle”. To był dowód na to, że Jarosław Kaczyński i jego zaplecze w ogóle nie rozumie wsi. Szczególnie było to widać w 2022 kiedy Kaczyński w trzy miesiące po wybuchu wojny ogłosił: „ukraińskie zboże nie stanowi zagrożenia dla polskich rolników”. Ale to, co się dzieje, to tylko końcówka cyklu dramatycznych błędów i niekompetencji kilku ostatnich lat.

Gdyby pan był dzisiaj w rządzie, to popierałby pan protestujących rolników?

Cóż z tego, że bym popierał, tak samo jak za chwilę będę popierał protestujący kolejny raz polski transport drogowy? Sztuka polega na tym, żeby w polityce nie dochodziło do tak dramatycznych, niekorzystnych zjawisk. W życiu, gospodarce i zdrowiu sztuka zapobiegać złu, a nie leczyć błędy niekompetencji i zaniechań…

Ale skoro już do nich doszło, potrzebne są decyzje, które nas wyprowadzą z tej sytuacji. Co powinien teraz zrobić rząd? Jakie najpilniejsze decyzje podjąć?

Za chwilę będzie pani pytać ministra, który jest na stanowisku kilka miesięcy, dlaczego tego, co psuto przez lata, nie można naprawić w tydzień.

Nie chodzi o to, by naprawić to w tydzień. Chodzi o to, żeby podjąć jakieś działania. Strajkujący rolnicy skarżą się, że po stronie rządu nie widzą żadnych działań więc strajkują dalej.

To zapraszam panią do realnego działania. I wtedy pani będzie wiedziała, że realne działanie jest tysiącem drobnych, szczegółowych decyzji w polityce, konkretnych inwestycji, rozwiązań, budowania sojuszy. Nie takich, że spotkają się prezydenci albo ministrowie rolnictwa, bo to problemu nie rozwiąże.

Jakieś stanowisko rząd musi jednak zająć i mieć jakiś plan, poza wybiórczymi kontrolami kontenerów z Ukrainy na granicy. Co to by mogło być na początek, pana zdaniem?

Pani swoimi pytaniami jest na finiszu procesu, a ja chcę wrócić do tego, co nam tak niekorzystną sytuację przez lata wykreowało. Nie dość, że Janusz Wojciechowski obejmując stanowisko komisarza nie miał żadnych doświadczeń w polityce europejskiej, to ma jeszcze tę szczególną cechę, że mówi o rolnictwie i zabiega o rolnictwo w oderwaniu od rywalizacji globalnej. Jego wizja rolnictwa wynika z osobistych doświadczeń, kiedy to w gospodarstwie rodzinnym rodziców była krowa, świnia, kury i jajka i tak dalej.


Bądź na bieżąco z najważniejszymi informacjami subskrybując nasz codzienny newsletter 300Sekund! Obserwuj nas również w Wiadomościach Google.


Nie mając wiedzy, nie czując systemu, jeszcze do niedawna ten komisarz gloryfikował Zielony Ład. I co z tego, że zmienił zdanie? Polski rolnik nie protestuje „prewencyjnie”. Ich sytuacja zrobiła się dramatyczna, pod okiem tegoż komisarza.

W ostatnich 2 latach nie było szans na osiągnięcie rentowności w produkcji wieprzowiny przy ilości do 50 sztuk. Rolnik dokładał 100 złotych do sztuki świniaka. Z 200 tysięcy gospodarstw rolnych w krótkim czasie doszliśmy do zaledwie 51 tys. gospodarstw. Udział rolnika w kiełbasie, szynce, ale też w chlebie, w mące, w cukrze w detalu spadł do rażąco niskiego poziomu. Cena pszenicy z 1800 zł za tonę spadła w rok do 750 zł, a i tak nie ma kupujących.

Odsłonięcie się w związku z wojną na dużo tańszą, często dużo gorszej jakości żywność z Ukrainy, to jest po prostu tylko kolejny akcent, finalizujący proces.

To co się powinno teraz wydarzyć?

Po pierwsze trzeba mieć zdiagnozowane, co było powodem tego regresu w branży rolnej, żeby nie było takiej sytuacji, że, jak z emisją gazów czy z dymem walczymy na końcu komina. Trzeba zejść do pieca i zastanowić się, co do pieca włożono, że taki mamy efekt spalania.

Kto konkretnie pozwolił na to, że przejeżdża niekontrolowany wagon, w którym jest zboże techniczne, czy olej techniczny? Co się dzieje i dziać będzie z tym olejem technicznym, który został przywieziony do Polski, zostanie zużyty na oleje do maszyn rolniczych, czy znajdzie się w konsumpcji? Pytam, co robią polskie służby, że w dalszym ciągu co do wielkości i składu importu z Ukrainy musimy korzystać z ukraińskich danych statystycznych.

Wiadomo, gdzie jest ten olej techniczny?

Nowy rząd jeszcze tego nie wie. Ci co odeszli udają Greka.

Zakładam, że skoro wymienił Pan wszystkie błędy, które popełniono po drodze, to diagnoza już istnieje?

Być może – oby – już istnieje na poziomie kierownictwa resortu rolnictwa. Ale czy istnieje na poziomie administracji państwowej? Czy istnieje na poziomie biznesu? Czy jest akceptacja na poziomie europejskim jakie wspólne działania podejmujemy?

Bo import zboża, w tym technicznego, czy oleju technicznego w horrendalnych ilościach był możliwy dzięki brakowi właściwych decyzji politycznych także na poziomie Unii Europejskiej. Dlatego dzisiaj mamy potężną chorobę nie tylko w polskim, ale europejskim rolnictwie, co widać na ulicach Berlina, Paryża a nawet Pragi.

Rolnicy stoją i zapowiadają, że będą stali, dopóki nie dostaną jakiś rozsądnych propozycji, które skłonią ich do tego, żeby zejść z barykady. Co pana zdaniem mogłoby być taką propozycją?

W Polskiej Grupy Górniczej pensje w zeszłym roku wzrosły o kilkanaście procent, co przełożyło się gwałtownie na olbrzymi wzrost cen prądu także dla sektora przetwórstwa rolno-spożywczego. W tym roku górnicy walczą o kolejne podwyżki, mimo że wydobycie spadło z 74 mln ton w roku 2015 do 48 mln ton w 2023.

To znaczy, że polskie rolnictwo, polski sektor przetwórstwa jedzie w tej chwili na najdroższej energii w Europie. To jak mamy być konkurencyjni? Z drugiej strony, mimo przeszło dwukrotnie tańszej pszenicy nie staniała ani mąka, ani pieczywo. Więc tylko rolnik nie zarabia na swoich produktach, a konsument płaci coraz więcej.

Czyli to jest pierwsza sugestia dla rządu – że należałoby się pochylić nad cenami energii?

W wyniku tego, co się wydarzyło w kraju, plus w wyniku nierozważnych decyzji w ramach pomocy dla Ukrainy, niezabezpieczającej elementarnych kwestii bezpieczeństwa i jakości żywności, doprowadziliśmy do sytuacji, że mamy totalnie rozregulowany rynek. Proces rywalizacji w oparciu o jakość, o ceny produkcji został zachwiany nie tylko w rolnictwie, ale i w jego otoczeniu.

Widzi pan ryzyka w tym, że protesty będą się przeciągały?

Obawiam się czegoś zupełnie innego. Już teraz część rolników za to co się dzieje obciąża nową władzę – że jest nieaktywna, że jest niekonkretna. W związku z brakiem płynności wielu gospodarstw gwałtownie załamuje się też kupno nawozów, kupno maszyn rolniczych.

My Polacy, nie uzmysławiamy sobie w jak dramatycznej sytuacji zostawił nas rząd PiS, który przez osiem lat kupował sobie niektóre grupy społeczne i spokój społeczny, transferami socjalnymi rekompensując brak inwestycji, brak modernizacji, nie myśląc o gospodarce.

Jestem sceptycznie nastawiony do zapowiedzi odbicia we wzroście gospodarczym. To, co spieprzono – bo trzeba użyć tego słowa – nie da się naprawić szybko i nie da się naprawić prostymi transferami. Szczególnie ważne jest teraz wspieranie eksportu, wchodzenie na nowe rynki.

Jak powinno wyglądać nowe otwarcie z Ukrainą, żeby ograniczyć procedery niekorzystne dla Polski, ale nie odciąć Ukrainie źródła dochodów?

Problem w tym, że tu nie ma rywalizacji na poziomie Kowalski z Jegorowem ze wschodniej Ukrainy, tylko to polskie dość rozdrobnione rolnictwo kontra wielkopowierzchniowe, wielkoprzemysłowe gospodarstwa z zagranicznym kapitałem na Ukrainie. One są konkurencyjne, a znaczna część gospodarstw w Polsce nie. I to nad tym wypadałoby się pochylić. Z kolei nawet ta część rynkowych gospodarstw generalnie z Europy płaci w tej chwili cenę braku koniunktury ostatnich lat, braku modernizacji, braku inwestycji, pozyskiwania dodatkowych źródeł dochodu. I to oni teraz zaczęli protestować właśnie w związku totalną dekoniunkturą rolnictwa.

Kto jest odpowiedzialny za brak inwestycji, brak modernizacji? Nie sami rolnicy? Przecież od czasu wejścia do Unii dostają dopłaty, m.in. na modernizację właśnie.

Przypominam, że rok 2015 kończyliśmy stopą inwestycji w gospodarce na poziomie 20,5 proc. I wtedy PiS grzmiał, że jesteśmy w pułapce średniego rozwoju. Morawiecki zapowiedział, że dojdziemy do inwestycji na poziomie 25 proc., ale w ostatnich latach inwestycje w skali całej gospodarki nie przekroczyły nigdy nawet 18 proc. A to znaczy, że w gospodarce generalnie nie było warunków do inwestowania.

Na rolnictwo trzeba patrzeć szerzej niż tylko przez pryzmat gospodarstw, to także przetwórstwo rolno-spożywcze. Polskie firmy są liderami Europy w produkcji środków technicznych (poza traktorami). Dotkliwie odbija się na nich to, że gwałtownie w całej Europie rolnicy przestają kupować nowe maszyny.

Druga rzecz – eksport żywności. Statystycznie jeszcze rośnie, ale trzeba widzieć szczegóły. Jeszcze dwa lata temu w chińskim imporcie wyrobów mlecznych wyroby z Polski stanowiły aż 7 proc. Mówiliśmy o pociągach mlecznych do Chin. Dzisiaj mówimy już tylko o kontenerach.

Jak tracimy rynki, to znaczy, że na rynku krajowym będzie trudniej. Jestem przekonany, że kryzys w rolnictwie pociągnie za sobą kryzys w całej gospodarce.

Powiem tak: nie dlatego, że byłem premierem, nie dlatego, że jestem z PSL, nie dlatego, że jestem ekonomistą, nie dlatego, że musiałem się nauczyć także ekonomiki rolnictwa i mieć to w jednym palcu – ale nigdy nie byłem za przyśpieszeniem wejścia do Unii Europejskiej, do tego na super warunkach, produkcji ukraińskiej. To zawsze było ryzykowne z punktu widzenia interesów naszego rolnictwa.

Produkcji ukraińskiej czy Ukrainy?

Cóż… Przedłużamy o rok swobodny wjazd towarów z Ukrainy na europejski rynek, mimo że nie zabezpieczyliśmy chociażby kwestii jakościowych i w ogromnej szarej strefie napływają do nas spleśniałe owoce. Proszę się więc nie dziwić, że mimo trwającej wojny, po tym jak Polacy okazali Ukraińcom ogromne wsparcie i życzliwość, w tej chwili problemy w rolnictwie czy w transporcie drogowym zaczynają godzić w nasze partnerskie relacje z Ukrainą. W strategiczne myślenie o bezpieczeństwie granicy wschodniej wchodzi cena skupu i dochody rolnictwa czy firm transportowych.

Minister Krzysztof Hetman z PSL, pytany o możliwość wprowadzenia całkowitego embargo na towary rolne z Ukrainy, powiedział w Radiu Zet, że „może nie będzie wyjścia i trzeba będzie wprowadzić takie embargo”. To jest pana zdaniem ten moment, żeby zmienić umowę, zamknąć granicę i zrezygnować z wolnego handlu i nieskrępowanych przewozów towarów dla Ukrainy?

To jest ten moment, w którym ściska się kciuki za parlament w Stanach Zjednoczonych, za kolejną izbę, żeby podjęła właściwą decyzję. To jest ten moment, że ma pani świadomość, że jeżeli Ukraina się nie obroni, to będziemy pod szczególną presją zagrożenia polityczno-militarnego ze Wschodu. I jednocześnie to jest moment zagrożenia gospodarczego. Mamy na ulicach, na przejściach granicznych, nie tylko w Polsce, tysiące rolników, czy pracowników transportu. To jest tak skomplikowane także w wyniku błędów po polskiej stronie.

Stąd moje pytanie czy to jest właściwy moment, żeby Polska próbowała zmieniać ustalenia międzynarodowe i zakończyć wolny handel?

To się powoli dzieje. Widząc tak dużą liczbę rolników na ulicach Europy, członkowie Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego pochodzący z partii ludowo-chadeckich, przy radykalizowaniu się ich wyborców w tej chwili wreszcie podejmują decyzje bardziej zdystansowane do otwierania granic dla Ukrainy.

Nie da się jednak zamknąć zupełnie granicy dla Ukrainy, dla żywności z Ukrainy. Tak jak i dla żywności z Maroka, czy z Egiptu.

Niech mnie pan poprawi, jeśli się mylę, ale chyba na Zachodzie te protesty rolników bardziej dotyczą jednak kwestii Zielonego Ładu i dotacji niż samego wpływu importu z Ukrainy?

Bo łatwo sobie policzyć, że na razie w Holandii czy w Niemczech nie ma tego problemu na taką skalę, jak u nas. Jeszcze nie są na etapie zalewania ich na przykład tysiącami ton kurczaka z Ukrainy.

Dlaczego akurat kurczaka?

Bo w kurczakach jesteśmy pierwszą potęgą europejską. Co drugi wyprodukowany w Polsce kurczak musi być wyeksportowany. Jeśli kurczak wjedzie z Ukrainy do Europy, to w pierwszej kolejności wjeżdża przez Polskę (teraz także przez Rumunię), psuje nasz rynek. Jeśli więc w sposób gwałtowny wzrośnie liczba sprzedanego w Europie dużo tańszego kurczaka ukraińskiego, odbędzie się to najpierw kosztem polskiego kurczaka, czyli polskiego producenta.

Jesteśmy na przeciwstawnych kursach kilku celów. Cel polityczny, cel bezpieczeństwa, to jest zapewnienie Ukrainie przeżycia tej wojny w maksymalnie dobrej kondycji, wsparcia w zakresie, który ją umacnia. Z drugiej strony, na poziomie polityk sektorowych, mamy istotne sprzeczne interesy, wywołujące gigantyczne konsekwencje rynkowe, ale także i społeczne.

Dlatego chyba ważne byłoby zawarcie nowej bilateralnej umowy z Ukrainą?

Myślę, że Komisja Europejska, mając wreszcie świadomość tych różnych spornych kwestii będzie chciała zdjąć z siebie konsekwencje decyzji. Będzie teraz podsuwać Polsce, Rumunii, Słowacji, Czechom pomysły unormowania relacji z Ukrainą, sugerując wprowadzanie jakiejś protezy w postaci porozumień międzypaństwowych czy przygranicznych.

Donald Trump zapowiedział w ramach swojej kampanii prezydenckiej wprowadzenie 60-proc. podatku, cła, na wszystkie towary importowane z Chin. To jest właściwa droga na ograniczenie wpływu jednej gospodarki na drugą?

No skąd. W pierwszej kolejności straci Elon Musk, bo będzie to uderzało w 2 miliony jego samochodów wyprodukowanych w fabryce w Szanghaju.

Kraje zachodnie próbują uniezależnić się od importu z Chin, ale idzie to dość opornie. Czy taki radykalny ruch w USA byłby zatem dla krajów zachodnich mobilizujący, żeby zrobić to szybciej, czy to raczej gwóźdź do trumny dla tych gospodarek?

W obszarze technologicznym w wielu sektorach już przegraliśmy rywalizację z Azją. Wiele firm ma swoje montownie w Chinach czy innych krajach ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej – red.) – Volkswagen, BMW, Mercedes, Tesla. W Europie energia jest droższa, pracownik jest droższy. Każda deklaracja ograniczenia sprzedaży chińskich towarów czy technologii spotyka się z natychmiastową reakcją Chin, które z kolei ograniczają eksport surowców niezbędnych Zachodowi. Gdy prezydent Biden powiedział, że G7 nie będzie sprzedawać najnowszych technologii, w tym chipów nowej generacji do Chin, Chiny zablokowały sprzedaż surowców do produkcji tych chipów. Nie minął tydzień, a sekretarz stanu odpowiedzialna za gospodarkę Janet Yellen ruszyła do Pekinu, żeby załagodzić konflikt. Wymiana ciosów się regularnie powtarza, ale nie da się dziś żyć bez importu z Chin.

Inwestycje zagraniczne w Chinach spadły do poziomu najniższego od 30 lat. Czy to nie jest sygnał, że Zachód wraca do siebie, że odzyskuje jednak pewną samodzielność?

Wciąż jednak największa fabryka świata, Chiny, ale też coraz bardziej rosnące w potęgę, niektóre sąsiednie gospodarki, przyciągają do siebie zagraniczne firmy tańszą pracą, tańszą energią i rosną w siłę. Znacząco zwiększył się ich udział w globalnej produkcji przemysłowej. W przemyśle stoczniowym ponad 60 proc. zamówień na ten rok mają Chiny, a 30 proc. Korea. Jeśli chodzi o substancje wyjściowe do produkcji nowoczesnych leków prawie w 90 procentach Europa jest uzależniona od Chin i Indii.

Warto mocniej angażować się we współpracę z Chinami w Polsce, w świetle tych globalnych napięć i jednak niekorzystnej atmosfery wokół Państwa Środka?

Zalecam przede wszystkim umiar, racjonalizm i pragmatyzm – to jest nam potrzebne w relacjach nie tylko z Chinami. W wyniku tej globalnej konfrontacji, uczestnicząc w procesie ekscytacji i napięć, nasza gospodarka może sporo stracić jeśli się po prostu odwrócimy plecami. Niemcy czy Francja mogą publicznie deklarować niechęć europejską, ale na poziomie krajowym zawierają z Chinami intratne kontrakty.

Bardzo wyraźnie widać, że oprócz polityki i dyplomacji bardziej niż dotąd liczy się rachunek ekonomiczny. Ameryka nie może zerwać relacji z Chinami, Japonia nie może zerwać relacji z Chinami, a w Korei jest dramat, bo pierwszy raz w historii w 2023 roku chiński eksport do Korei był większy niż eksport Korei do Chin.

Przypomnę, że 32 proc. polskiego importu z Chin to nie są piłki, buty czy odzież, tylko zaopatrzenie dla polskiego przemysłu. W eksporcie do Azji, w tym do Chin, mamy większy udział poprzez niemiecki przemysł, jako dostawca komponentów, niż bezpośrednio sprzedając w barwach polskich. Chiny to jest nasz drugi po Niemczech partner w imporcie.

Czy warto? Innym się opłaca, a nam nie? Eksportujemy do Chin na poziomie dużo mniejszych gospodarek czeskiej czy węgierskiej, to znaczy, że nie tylko nie potrafimy aktywnie o to zabiegać, ale że popełniamy określone błędy także na poziomie przedsiębiorstw.

Mamy udawać, że nie widzimy, jak Chiny skorzystały na wojnie, kupując tanio ropę z Rosji?

A czy nasz świat zachodni ma podobne oceny, co do Indii, które 27-krotnie zwiększyły import najtańszej na świecie ropy rosyjskiej? A teraz sam Zachód ustawił się w kolejce po tani, bo przerobiony z rosyjskiej ropy olej napędowy. W tej kolejce stanęły też firmy ze Stanów Zjednoczonych. Ku mojemu smutkowi, świat ma różne od naszych oceny tego, co wydarzyło się w Ukrainie.

Chiński producent elektrycznych aut Geely w liście wysłanym do PFR prosi, by rząd kontynuował inwestycję w uruchomienie fabryki aut Izera. Piszą, ze chcą wspierać i współpracować. Czy to jest dla nas opłacalne? Czy należy uruchomić produkcję własnego auta elektrycznego z Chińczykami?

Ale czy piszą, że chcą współfinansować? Je tego nigdy nie usłyszałem. Pytałem wielokrotnie poprzednie kierownictwo polityczne, administracyjne oraz spółkę Elektro Mobility Poland, czy Geely na piśmie wyraziło wolę budowy fabryki w Jaworznie. Czy dołoży kilka miliardów w fabrykę czy chce tylko dostarczać baterie czy coś innego? Wedle mojej wiedzy deklaracje finansowe nigdy nie padły. Jak więc może się opłacać kontynuacja tego projektu, skoro za dwa lata, raptem kilkaset kilometrów dalej, ruszy wielka fabryka samochodów elektrycznych innego chińskiego producenta na Węgrzech?

W związku z cofnięciem dotacji do zakupu samochodu elektrycznego w Niemczech mamy pewien odwrót od tego trendu. Na tyle silny, że Volkswagen zredukował liczbę montowni, które robią samochody elektryczne.

Firma w Polsce, która ma montować 100 tysięcy samochodów rocznie może się okazać niekonkurencyjna. I w sumie nieważne skąd będzie inwestor. Za chwilę w Europie pojawią się samochody elektryczne wietnamskiej marki – i to będzie dla wszystkich szok.

Ostatnio odbyłem rozmowy z polskimi firmami, które zaangażowały się w negocjowanie porozumień z chińskimi dostawcami tych aut i poprzez port w Rotterdamie planują podbić Europę Środkowo-Wschodnią.

A dlaczego nie przez port w Polsce?

Też zasugerowałem im zmianę planu. Wkrótce wejdą w Europie pewne rozwiązania obciążające transport morski, a już od tego roku autostrady w Niemczech zdrożały o 80 proc. W związku z tym nikt nie pozwoli na to, żeby samochód z lawetą jechał do portu w Rotterdamie najczęściej pusty, stamtąd brał samochody i rozwoził je po Europie środkowo-wschodniej, z Polską na czele.

Przeczytałam ostatnio analizę ekonomisty z Narodowego Banku Polskiego, który zasugerował, że „rosnące ryzyko na szlakach morskich może spowodować, że na atrakcyjności zyskają szlaki lądowe, na czym szczególnie zależy Chinom”, bo to mogłoby wspomóc inicjatywę „Pasa i Szlaku”.

Bełkot. Wystarczy popatrzeć, jak rosną udziały chińskiego kapitału w portach na świecie. W Europie Chińczycy mają Pireus i są autentycznie zainteresowani wyciszeniem konfliktu wokół Morza Czerwonego. Morza to kanał priorytetowy. Dlatego nasze porty mają o co zawalczyć. Na razie dobre wyniki portów biorą się z olbrzymiego importu i przewozu węgla, surowców energetycznych itd. A w kontenerach, czyli tam, gdzie jest przyszłość importu i eksportu, niestety zeszły rok był w polskich portach zły.

Kilka lat temu 93 proc. realizowanego drogą lądową eksportu z Azji do Unii Europejskiej przechodziło przez suchy port Małaszewicze. W roku 2019 z polskich portów i z polskich granic w wyniku m.in. udziałów w cle europejskim mieliśmy ponad 100 mld zł dochodu. Nie mówiąc o zyskach z gigantycznej pracy polskich firm przewozowych. Wyniki Małaszewicz z zeszłego roku pokazały, że utraciliśmy bardzo dużą część tego sektora, więc dziś trzeba zadbać o to, żeby polskie porty obsługiwały jak najwięcej relacji handlowych z Azją.

Ale wyrosła nam konkurencja i znaczna część Europy Środkowo-Wschodniej zaczyna być obsługiwana przez porty na Morzu Śródziemnym. Nawet południowa Polska transportowa przestaje jeździć do portów Gdańska, Gdyni czy Szczecina, bo wybiera Koper albo Triest, a za chwilę zacznie jeździć do Pireusu. No i rodzi się nowa konkurencja, bo między Belgradem a Budapesztem powstaje linia kolejowa, a na Węgrzech wielkie centrum logistyczne, intermodalny terminal przeładunkowy, który zamierza rywalizować z Polską w obsłudze ładunków na Europę Środkowo-Wschodnią. Musimy mieć ofertę, inaczej cały strumień importu z Azji, a po wojnie też z Ukrainy, zacznie omijać Polskę.

Czy projekt Nowego Jedwabnego Szlaku czyli Pasa i Szlaku jest kontynuowany, czy skonał po cichu, po tym, jak kolejne państwa Europy zaczęły się z niego wypisywać?

Jakby się nie nazywał – Chiny rozwijają handel i inwestycje w Europie, co świetnie widać na Węgrzech.

Kanadyjski ośrodek CitizenLab, badający ruchy informacyjne w sieci, napisał, że Polska stała się celem chińskiej działalności dezinformacyjnej. Chiny założyły nad Wisłą dwa portale, które pod pozorem działalności dziennikarskiej uprawiały propagandę zgodną z linią partii rządzącej. To pana jakoś nie uwiera, nie przeszkadza?

A ile my założyliśmy portali, które przedstawiają zgodnie z polską racją stanu, decyzjami prezydenta i premiera naszą propagandę w Ameryce Północnej, Chinach, Japonii, Korei?

Nie wiem. Założyliśmy jakieś?

Dlaczego jak inni zabiegają o swoje interesy, o życzliwość, o dobry przekaz, to my od razu przechodzimy do ostrej reakcji, zamiast wyciągać z tego wnioski i prowadzić własną narrację racjonalną w stosunku do tamtych ośrodków władzy i wiedzy?

Jeżeli portal promuje to, co jest w naszych wzajemnych relacjach, to czy aby na pewno powinniśmy w reakcji zacząć od tego, że przyjmujemy krytykancki ton Zachodniej Europy, która jednak sama robi w Azji świetne interesy?

Czy jak się ukazał taki raport, to prezydent, premier, czy marszałek Sejmu albo Senatu nie powinni latać do Chin, albo do Pakistanu?

Powinni?

A jak inaczej pani sobie wyobraża to życie? Za chwilę zada mi pani pytanie, czy w konflikcie o Palestynę, gdyby doszło do konfrontacji, to mamy być za członkiem NATO Turcją, czy za członkiem NATO Stanami Zjednoczonymi.

Czy jako szef izby gospodarczej Polska-Azja, będzie pan namawiał członków resortów gospodarczych w rządzie, żeby wznowić czy zintensyfikować współpracę z Chinami?

Mamy w tym roku 105-lecie stosunków dyplomatycznych z Japonią, 75-lecie z Chinami, 70-lecie z Indiami, 35-lecie z Koreą. Z tych krajów przybyło do Polski ponad 2 tysiące firm, które u nas zainwestowały. Więc odpowiedź brzmi: oczywiście, że będę.

Wobec zapowiedzi opodatkowania na granicach zewnętrznych Unii cen z uwzględnieniem emisji CO2, wielu inwestorów już wie, że jeśli nie będą mieli finalnej montowni w Polsce, w Europie, nie będą mogli tu docelowo sprzedawać. To jest dla nas szansa na pozyskanie nowych inwestycji. Ale też musimy przyjąć, że jeśli nie będzie naszych montowni z partnerem w Azji Centralnej, to bardzo szybko do Azji Centralnej będziemy jeździć tylko turystycznie.

Teraz jest olbrzymia szansa, że odblokujemy wreszcie eksport wołowiny do Chin. W zeszłym tygodniu rozmawiałem z sekretarzem stanu w Ministerstwie Rolnictwa i rekomendowałem, jak najszybsze spotkania w Polsce i w Chinach. Ja podpisałem wcześniej porozumienie z targami kantońskimi. Otworzyliśmy przedstawicielstwo chińskiego portu odpowiedzialnego za współpracę z Europą Środkowo-Wschodnią, wykorzystujemy potencjał diaspory chińskiej, lepiej weryfikujemy w Polsce potencjalnych partnerów do spotkań i rozmów biznesowych. Szukamy porozumienia, żeby firmy chińskie nie tylko myślały, co u nas sprzedać, ale też co kupić.

Dr Jacek Bartosiak powiedział mi kiedyś w wywiadzie, że dla Chin obecna supremacja Zachodu to jest aberracja historii, z której oni się śmieją, że to jest okres, który się kończy, że Chiny znów będą rządzić. Czy Chiny dążą do podporządkowania sobie Zachodu?

Lubię słuchać Jacka Bartosiaka, on snuje najróżniejsze teorie. Ale ponieważ bardzo dużo snuje i bardzo dużo pisze, nie ma czasu, żeby zejść na poziom operacyjny. Chiny podjęły niesamowitą ekspansję, są liderami energetyki jądrowej – połowa elektrowni atomowych budowanych współczesnym świecie powstaje w Chinach. Podobnie jest w fotowoltaice, w gospodarce wodorem i kilku innych dziedzinach. Ale to żadne podporządkowywanie Zachodu.

Czyli co? To nie jest walka o supremację, tylko o komfortowe życie?

Ale dlaczego mamy o to do Chin pretensje?!

Nie mamy, ja nie mam.

Jak się stawia tego typu sugestie, to wychodzi z nich, że my, ludzie Zachodu, także w Europie, przespaliśmy swoje pięć minut – nie inwestowaliśmy, nie modernizowaliśmy, wyprowadziliśmy produkcję i technologie – a teraz mamy pretensje, że Chiny, Azja, kraje BRICS wykorzystały potencjał i przewyższyły Zachód. I zaczęliśmy bronić – w naszym mniemaniu – swoich rynków. Zapominamy tylko, że ten kij ma dwa końce: nie da się handlować z krajami, którym wydamy wojnę celną, handlową. I to zaboli.

 Polecamy też o Chinach:

Powiązane artykuły