Rządy europejskie omawiają dziś plany klimatyczne UE na 2030 rok, by dojść do porozumienia przed Radą Europejską 10 grudnia. Tymczasem organizacje pozarządowe ostrzegają: związane z planami zmiany proponowane przez Komisję Europejską są ryzykowne i mogą zagrozić celom redukcyjnym na rok 2030.
Przypomnijmy: Unia Europejska do 2050 roku chce emitować tylko tyle gazów cieplarnianych, ile jest w stanie w krótkim czasie pochłonąć – czyli stać się neutralna klimatycznie. Cel na rok 2030 to pośredni cel redukcji emisji. Dotychczas było to 40 proc. względem 1990 roku. Teraz przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła, że będzie to co najmniej 55 proc.
Cel na 2030 domagał się rewizji, bo dotychczasowe środki i cele na rok 2030 nie pozwoliłyby na osiągnięcie neutralności klimatycznej w 2050 roku. A przecież zgodzili się na to w 2019 roku wszyscy przywódcy unijni (z wyjątkiem Polski).
10 grudnia nowy cel redukcji emisji wróci na tapet na Radzie Europejskiej.
Na czym polega problem?
Komisja zaproponowała, by wprowadzić zmiany w instrumentach prawnych określających strukturę polityki klimatycznej Unii. Ursula von der Leyen złożyła propozycję zniesienia lub osłabienia rozporządzenia w sprawie wspólnego wysiłku redukcyjnego (ESR), które reguluje około 60 proc. emisji w Europie.
Obecnie ESR określa wiążące roczne cele w zakresie redukcji emisji dla każdego kraju UE. Każdy kraj musi dziś wykazać redukcje emisji gazów cieplarnianych w sektorach transportu drogowego, budownictwa, rolnictwa i odpadów.
Tymczasem Komisja rozważa stopniowe wycofanie tego rozporządzenia lub zmniejszenie jego znaczenia poprzez usunięcie z niego części sektorów.
Po reformie rządy nie byłyby już bezpośrednio zobowiązane do obniżania emisji w transporcie drogowym i budownictwie, co nie oznacza, że redukcja nie musiałaby zostać osiągnięta we wszystkich krajach UE.
Przeciwnie. Te sektory zostałyby włączone do europejskiego rynku handlu emisjami, co przełożyłoby się na wzrost cen uprawnień do emisji.
Europejski system handlu emisjami (EU ETS) to mechanizm finansowy. Nakłada cenę na emisje zanieczyszczeń, zmuszając zanieczyszczające podmioty do kupna pozwoleń na emisję. Część z nich państwo może rozdysponować za darmo, jednak ich liczba z czasem się kurczy. Mechanizm zachęca w ten sposób do zmniejszania emisji gazów cieplarnianych tam, gdzie jest to najtańsze.
System ten obejmuje dzisiaj emisje z energochłonnego przemysłu i lotnictwa w UE. Obejmuje ok. 45 proc. wszystkich emisji gazów cieplarnianych we wspólnocie.
Co oznacza propozycja von der Leyen?
Dla obywateli Unii przeniesienie redukcji z transportu i budownictwa do rynku handlu emisjami oznaczałoby wyższe ceny paliw, a w konsekwencji wzrost kosztów korzystania z samochodów i ogrzewania domów – uważają przeciwnicy tego pomysłu.
Zdaniem siedmiu europejskich organizacji pozarządowych, w tym CAN-Europe i Transport&Environment, wprowadzenie tego rozwiązania zagraża realizacji celów w zakresie redukcji emisji. Może też skutkować przeniesieniem kosztów redukcji emisji na uboższych obywateli.
Ich zdaniem najbardziej ucierpiałyby gospodarstwa domowe o niższych dochodach, których nie stać na wymianę pojazdów na zeroemisyjne czy modernizację domów.
Przeciwko proponowanym zmianom opowiadają się także organizacje polskie, które napisały w tej sprawie do Ministra Klimatu i Środowiska – Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych, Instytut na rzecz Ekorozwoju, Instytut Spraw Obywatelskich, Polskie Towarzystwo Programów Zdrowotnych, Polski Klub Ekologiczny Okręg Mazowiecki i WWF Polska.
Po co nam krajowe cele?
Zdaniem tych organizacji krajowe cele oraz regulacje służące ich wypełnieniu są dopasowane do sytuacji i potrzeb w danym kraju. Dlatego mogą być jednocześnie bardziej efektywne i bardziej sprawiedliwe społecznie. Proponowane zmiany natomiast pogrzebałyby impuls do wprowadzania skutecznych redukcyjnych polityk krajowych.
„Zmniejszyłoby to zachęty do wprowadzania skutecznych narzędzi krajowych, osłabiłoby wsparcie dla sprawdzonych polityk ogólnounijnych, opóźniłoby działania w najtrudniejszych do naprawy sektorach i zagroziłoby poważnymi skutkami dla uboższych obywateli” – piszą organizacje pozarządowe w liście do przewodniczącej von der Leyen.
„Rezygnacja z celów krajowych, jak sugeruje Komisja, usunęłaby zachętę dla rządów do podejmowania działań krajowych na rzecz dekarbonizacji transportu” – wyjaśnia Rafał Bajczuk z Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych. Oznacza to, że koszty redukcji emisji spadłyby po równo na wszystkich.
“Polskie społeczeństwo i polskie firmy transportowe płaciłyby stosunkowo większą cenę takiej polityki klimatycznej, gdyż jesteśmy mniej zamożnym społeczeństwem i nie stać nas na tak szybką elektryfikację transportu drogowego, jak kraje zachodu” – dodał.
Dlatego organizacje, zarówno europejskie, jak i krajowe, wzywają polityków do ponownego rozważenia planów reformy.
Reuters: Polska szuka pieniędzy na zieloną transformację. Chce wykorzystać środki z EU ETS