8 procent produktu całej ludzkiej działalności służy temu, żeby podtrzymywać przemysł paliw kopalnych. Nie widać spadku emisji i nie widać na horyzoncie żadnego game changera, co nam mówi tyle, że dotychczasowe polityki i działania w zakresie klimatu nie są skuteczne – mówi prof. Szymon Malinowski*, fizyk atmosfery z UW, w wywiadzie z 300Gospodarką.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy wojna na Ukrainie przyspieszyła transformację energetyczną?
Prof. Szymon Malinowski, UW, Nauka o klimacie: Absolutnie nie. Może przyspieszy transformację w przyszłości, ale to, co widzimy w tej chwili to tylko kawałek obrazka, który nie oddaje dramatyzmu sytuacji.
To nie wybuch wojny przyspieszył w Polsce decyzje dotyczące budowy elektrowni atomowych?
Ani atomowych ani żadnych innych. Kwestia energetyki jądrowej w Polsce ma długą historię, ale ostatnie decyzje zapadały akurat zgodnie z wcześniej ustalonym planem, bez związku z wojną. A powinniśmy przyspieszyć każdą możliwą inwestycję, bo polskie elektrownie węglowe stoją na progu śmierci technicznej – to są projekty z lat ‘60 i ’70.
Za mało inwestujemy w energetykę wiatrową, w sieci przesyłowe. Zachwycamy się zapowiedziami inwestycji w farmy wiatrowe czy SMR, małe reaktory atomowe, ale przecież na razie większość z nich jest wyłącznie w fazie planów – czyli zupełnie tak samo, jak globalne redukcje emisji CO2.
Nie widać spadku emisji w skali globu i nie widać na horyzoncie żadnego game changera, co nam mówi tyle, że dotychczasowe polityki i dotychczasowe działania w tym zakresie nie są skuteczne.
A te wszystkie zielone strzałki w górę, pokazujące w raportach i statystykach bardzo szybki wzrost produkcji energii z odnawialnych źródeł? Zerwane kontrakty z Rosją, embargo na import rosyjskich surowców, kolejne terminale LNG – to nie ma znaczenia? Według BloombergNEF, globalne inwestycje w energetykę słoneczną i wiatrową w 2022 r. przekroczyły 495 mld dol. A łączna wartość projektów dotyczących transformacji energetycznej na świecie przekroczyła 1 bln dolarów.
Od wybuchu wojny Zachód skoncentrował się głównie na zmianie dostawców starych źródeł energii, czyli paliw kopalnych. A to redukcja zużycia tych surowców – a przez to redukcja emisji dwutlenku węgla – jest kluczem do prawdziwej transformacji energetycznej.
OZE nie wystarczą. Wzrost produkcji energii z odnawialnych źródeł jest związany ze wzrostem zużycia energii – OZE pokrywają rosnące zapotrzebowanie. Natomiast emisje z tych starych źródeł energii cały czas pozostają na bardzo wysokim poziomie.
Redukcja zapotrzebowania na węglowodory cały czas nie jest priorytetem, a być powinna.
2023 rok to ósmy rok po porozumieniu paryskim. Aby dotrzymać przyjętych tam zobowiązań ograniczenia globalnego ocieplenia świat w ciągu 15 lat, czyli do 2030 r., powinien zredukować całkowite emisje netto dwutlenku węgla do atmosfery o 50 proc. Tymczasem, oprócz okresu pandemii, zamiast obniżania mamy niewielki, ale jednak wzrost emisji.
Mam przed sobą dane Global Carbon Atlas dotyczące emisji z konsumpcji per capita. W Unii Europejskiej one spadają niezmiernie powoli, cały czas utrzymują się na poziomie 8 ton na osobę. Polska wpisuje się tutaj dokładnie w środek średniej unijnej. Dla porównania, w Indiach to jest 1,8 ton na osobę, w Chinach 7 ton, w Rosji 9,5 tony, w Japonii 10, a w USA 17 ton CO2 na osobę rocznie. Zestawienie z ostatnich lat pokazuje, że ograniczenie emisji CO2 z czasu covidu, już odrobiliśmy i to z nawiązką.
W Europie w zeszłym roku wzrosły też emisje w sektorze energetycznym, co wiąże się m.in. także z wyłączaniem elektrowni jądrowych – w Niemczech na stałe tych, we Francji tymczasowo tych, które miały techniczne kłopoty.
Najnowsze dane są chyba jednak dość optymistyczne? Jak podaje analityk PIE, w styczniu o 25 proc. rok do roku spadła generacja energii elektrycznej z paliw kopalnych – o 11 proc. z węgla i o 34 proc. z gazu.
Szacunki według różnych raportów branżowych rzeczywiście mówią, że w tym roku, ze względu na łagodną zimę, zapotrzebowanie na energię, a więc i paliwa kopalne w Europie spadnie. Jeżeli więc będzie rozwijać się energetyka wiatrowa, francuskie elektrownie jądrowe wrócą do pełnej sprawności, ruszy pełną parą nowa fińska elektrownia jądrowa i już ukończone słowackie, trochę pomoże fotowoltaika, to w tym roku mamy szansę na spadek emisji z produkcji energii. Natomiast jeśli idzie o sektory transportu, przemysłu, budownictwa i rolnictwa, to postępy w redukcji emisji widać w nich bardzo niewielkie.
Jeśli dobrze pana rozumiem, nie ma szansy, żeby poziom ograniczeń emisji zaplanowany w porozumieniu paryskim udało się osiągnąć w terminie, czyli w ciągu najbliższych 8 lat. To ilu kolejnych lat potrzebujemy?
To jest złe postawienie sprawy. Nie możemy pozwolić sobie na wydłużanie tego okresu ze względu na to, w jakim stanie jest klimat. Zniszczony klimat nie poczeka, aż ludzie postanowią uporać się z własnymi problemami. Wpływu globalnego ocieplenia – i na gospodarkę, i na całą cywilizację – nie da się odłożyć w czasie.
Mamy inne wyjście niż dać sobie więcej czasu?
Mamy! Istnieje mnóstwo rozwiązań, które przynoszą natychmiastowe skutki, jak lepsza gospodarka energią w mieszkaniach i publicznych placówkach, zmniejszenie dopłat do niezrównoważonego rolnictwa i zwiększenie do zrównoważonego. W Polsce powinien nastąpić jak najszybszy rozwój energetyki wiatrowej na lądzie, który stosunkowo łatwo może przynieść korzystne efekty, a zwalczanie smogu powinno wiązać się nie z zastępowaniem jednych pieców na paliwa kopalne na inne, a z pompami ciepła i odzyskiwaniem energii.
Narzędzi mamy znacznie więcej, ale z różnych powodów z nich nie korzystamy. Czasem nawet trudno znaleźć sensowną przyczynę dlaczego nie. Zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie pojawiła się analiza Międzynarodowej Agencji Energii, że ograniczenie prędkości w Europie na autostradach i drogach ekspresowych do 100 km na godzinę spowodowałoby spadek zużycia ropy naftowej aż do 15 proc. w skali roku. Wówczas szukano szybkich sposobów na odcięcie się od dostaw Rosji. Ale przecież to jest też doskonały i nie przynoszący kosztów społecznych sposób na jednoczesne ograniczenie emisji z transportu. Tylko że nikt nie sięgnął po to rozwiązanie.
W ciągu ostatniego roku Unia Europejska ogłosiła co najmniej kilka wielkich programów inwestycyjnych, mających na celu przyspieszenie transformacji energetycznej. Wielka strategia rozwoju wodoru za 3 mld euro i powstanie Europejskiego Banku Wodoru, miliardy na transformację regionów węglowych, czy – generalnie – cała strategia RePowerEU. To wszystko nie zwiastuje przełomu?
To nie zwiastuje przełomu, ponieważ brakuje w tych działaniach spójności. Wzrosła produkcja energii z OZE, ale spadła z energetyki jądrowej, a oba źródła są czystymi źródłami energii. W dodatku OZE są fizycznie ograniczone przez brak możliwości magazynowania energii.
Wodór to jest na razie śpiew przyszłości – te programy może zaczną przynosić efekty za 10-15 lat. Świetnie, że te procesy trwają, badania i wdrożenia są niezbędne. Tylko że równolegle politycy zamiast podejmować mądre decyzje robią ćwierć kroki albo wywołują lawinę kolejnych problemów. W Danii na przykład największym źródłem energii odnawialnej jest obecnie pellet drzewny, pochodzący z krajów bałtyckich i Ameryki. A zatem 49 proc. tzw. zielonej energii w kraju uznawanym za jeden z najbardziej ekologicznych, to jest po prostu wycinka lasów na wielką skalę. To jest dosłownie zielona energia, której skutkiem jest zmniejszona bioróżnorodność i ograniczenie możliwości samoregeneracji przyrody. A prawodawcy uznali, że to jest rozwiązanie problemów energetycznych.
Co najbardziej dziś zagraża prawdziwej transformacji energetycznej na świecie?
Dopłaty do paliw kopalnych, bez wątpienia. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dopłaty do paliw kopalnych na świecie wynoszą dziś 7,9 proc. całego produktu globalnego brutto i stale szybko rosną. Czyli, mówiąc bardziej obrazowo, 8 procent produktu całej ludzkiej działalności służy temu, żeby podtrzymywać i rozwijać przemysł paliw kopalnych. Trudno znaleźć inną tak dużą aberrację w gospodarce światowej.
Paliwa kopalne finansujemy w znacznie większym zakresie niż wszystkie inne projekty energetyczne razem wzięte. Zmieńmy wreszcie ten model! Zamiast dawać dopłaty ludziom, których nie stać na energię – jak choćby dopłaty do zakupu węgla w Polsce – zacznijmy im dostarczać usługi wydajne i tanie usługi energetyczne z innych źródeł i uczmy ich zmniejszać własne potrzeby energetyczne.
Tylko czy w sytuacji trwającej wojny, nagłego odcięcia od znanych źródeł i dostawców można było na szybko zrobić coś innego?
Na wykresie wzrostu dopłat nie ma żadnego piku, który by wskazywał, że te miliardy na dopłaty w różnych miejscach i sektorach na całym świecie mają związek z wybuchem wojny. One działają się od lat, regularnie i systemowo w taki czy inny sposób na całym świecie.
Wypłacenie pieniędzy końcowemu użytkownikowi paliw jest najgorszym możliwym rozwiązaniem. Wtedy te pieniądze umacniają cały łańcuch uzależnienia od paliw kopalnych, a przecież mogłyby być użyte do działania dokładnie przeciwnego.
Pyta pani, czy można było zareagować na wojnę inaczej. Mnóstwo rzeczy można było zrobić inaczej. Mogliśmy „na szybko” wprowadzić prawo, które powoduje racjonowanie zużycia energii, jak zrobiono to w wielu krajach. U nas rządzi tym wyłącznie dobra wola. Mogliśmy już rok temu, wiedząc jakie zmiany wymusza wojna, znieść ustawę wiatrakową, która blokuje te inwestycje. Mogliśmy wprowadzić ograniczenie prędkości jazdy.
Trzy działania „na szybko”, które mogły zmienić nasz rynek energii, a które nie zostały zrobione mimo gwałtownego impulsu, jakim była wojna. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że zima była w tym roku łaskawa, tylko czy na szczęściu powinno opierać się zarządzenie energią?
Najwięksi truciciele na świecie to wciąż Chiny i Stany Zjednoczone. To Chiny i Indie masowo kupowały od Rosji surowce korzystając z obniżonej ceny po nałożeniu przez Zachód sankcji, a potem sprzedawały je do kolejnych państw. Czy więc w ogóle ma znaczenie, jak i kiedy akurat Europa będzie się zazieleniać energetycznie?
To my się musimy uderzyć w pierś, bo z tego dwutlenku węgla, który przybył w atmosferze, znaczną większość wyemitowaliśmy my, ludzie Zachodu. W takim ujęciu liczą się nie tylko emisje z jednego roku, ale ciągnione emisje z przeszłości. I mimo że emisje per capita z konsumpcji w USA, Europie czy Japonii w ostatnich latach zaczęły spadać, to cały czas nasze skumulowane emisje dominują nad tymi z krajów rozwijających się.
Co pan proponuje?
Kupując paliwa kopalne powinniśmy od razu płacić opłatę za wszystkie koszty środowiskowe, które są z nimi związane. Ogromna część tych kosztów jest ukryta, ciąży na nas jak wysoko oprocentowany kredyt, który będą spłacać przyszłe pokolenia, ale my tego w żadnych rachunkach nie wykazujemy. W obecnej formie ekonomia eksternalizująca koszty środowiskowe ma mały potencjał do tego, żeby zwalczyć globalne ocieplenie.
Na przykład: kupując samochód, czy tankując go, albo nawet ładując prądem nie płacimy kosztów środowiskowych a więc nie odczuwamy żadnego obciążenia z używania paliw kopalnych. To zaś wpływa na nasze decyzje konsumenckie. W efekcie zamiast preferować małe, lekkie, zwinne samochody, budujemy potwory z wielkimi bateriami, które nie mają szansy być pojazdami ekologicznymi.
Ludziom bardzo trudno jest zrezygnować z luksusu, z życia na poziomie, do którego przywykli.
To jest w dużej mierze luksus, za który nie płacą. Większość kosztów jest odroczona i przerzucona na innych. Jesteśmy natomiast mamieni jakąś elektryfikacją samochodów, która w aktualnym wydaniu jest kompletnie ślepą uliczką. Samochody, które się dziś produkuje są coraz większe i cięższe. Ich ślad węglowy w produkcji jest taki, że nawet gdyby były one napędzane idealnie czystą energią, to pod względem śladu węglowego zwykły samochód małolitrażowy zrównuje się ze współczesnym „elektrykiem” po 180 tysiącach kilometrów. A przecież my tych samochodów elektrycznych nie tylko w Polsce, ale i gdzie indziej, nie ładujemy czystą energią tylko w znacznej mierze energią z paliw kopalnych.
Koszty środowiskowe wymusiłyby refleksję – człowiek zaczyna się zastanawiać, czy kupić samochód, a jeśli tak, to jak duży.
A gdy mówi pan o ponoszeniu kosztów środowiskowych, to ma Pan na myśli opłatę przy zakupie – na przykład auta – analogiczną do opłaty klimatycznej w kurorcie?
Nie, opłata powinna być uiszczana już w momencie wjazdu paliwa kopalnego na powierzchnię Ziemi, czy do danego kraju. Inny moment to start nowych inwestycji – temu m.in. powinna służyć ocena kosztów środowiskowych.
Dziś przygotowując dużą inwestycję czy przyjmując plan zagospodarowania w ogóle nie liczymy, jakie koszty środowiskowe, na przykład w postaci zaburzenia warunków wodnych w środowisku ona przyniesie. Fakt, że potem trzeba będzie zbudować od nowa cały system zasilania w wodę, że padną lasy z powodu złej retencji i złego zużycia wody nie jest uwzględniany w naszych rachunkach. Nadal nie uwzględniamy kosztów zdrowotnych związanych z emisjami do atmosfery – tego, że mamy 50 tysięcy przedwczesnej śmierci z powodu smogu. Za to przecież też nikt nie płaci.
Pan, dosyć optymistycznie, wierzy, panie profesorze, że gdyby ta opłata była wniesiona od razu na pierwszym etapie, to wymusiłaby jakąś zmianę?
Ależ oczywiście, proszę pani, bo wszystko co zużywa energię, kosztowałoby dużo drożej. Za to te rzeczy czy rozwiązania, które zużywają mniej energii czy surowców, mniej wpływają na środowisko, stałyby się cenowo konkurencyjne, a może i bezkonkurencyjne.
W zeszłym roku ceny paliw skoczyły drastycznie. I owszem, ludzie narzekali przy dystrybutorach, ale niewiele osób zrezygnowało z samochodów.
Ten wzrost cen cały czas nie pokrywał kosztów środowiskowych – są one dużo większe. Część osób i tak jednak zrezygnowała z auta, część ograniczyła prędkość jazdy, co dało mniejsze zużycie paliw i oszczędność przy tankowaniu.
Efekty byłyby większe, gdyby konsekwentnie kazano ludziom współfinansować rosnące koszty surowców. Tak było przez chwilę w czasie kryzysu naftowego w Stanach Zjednoczonych i Europie w latach 70. Wówczas drastycznie ograniczono dozwoloną prędkość ze względu na to, że ropy po prostu nie było. W bardzo wyraźny sposób przełożyło się to na spadek zużycia. Potem, niestety, zadziałały mechanizmy dopłat w dużej skali do paliw kopalnych i do koncernów.
W najnowszym Munich security report 2023 analitycy piszą, że „Przejście na odnawialne źródła energii wiąże się z nowymi zagrożeniami, a ponieważ Chiny mają dominującą pozycję w łańcuchach dostaw czystej energii”. Czy Chiny faktycznie trzymają resztę świata w szachu?
To jest wygodne wytłumaczenie. Przez długie lata pozwalaliśmy, żeby Chiny przejmowały zachodnią produkcję, bo tam było taniej. Teraz się dziwimy, że to ma skutki.
To prawda, że Chiny są liderem wielu z tych rozwiązań, importujemy z Chin rozwiązania, bo są tańsze i często lepsze. Cały czas niezastąpionym elementem konstrukcyjnym coraz większych turbin wiatrowych, w szczególności śmigieł, jest drzewo balsa. Rozwój energetyki wiatrowej prowadzi do gwałtownego spadku dostępności tego surowca. Co prawda, balsa rośnie szybko na plantacjach, ale tylko w ściśle określonych warunkach klimatycznych. To prowadzi do wylesiania lasów amazońskich z dużej części Peru i Ekwadoru pod plantacje balsy, gdzie Chiny zainwestowały i skąd importują. To jeden z przykładów tej dominującej pozycji w łańcuchach dostaw w sektorze czystej energii.
I w Europie, i w Stanach Zjednoczonych popełniono mnóstwo błędów, za które przyjdzie płacić. Ale źródło tych błędów niekoniecznie leży w Chinach. Chiny wykorzystują sytuację, którą Zachód im stworzył – do nas eksportują ogniwa PV, jednocześnie otwierają elektrownie jądrowe w Pakistanie i próbują eksportować energetykę jądrową do Afryki.
A Europa przez wiele lat kompletnie nie myślała o dywersyfikacji źródeł energii czy źródeł surowców. Głównym wyznacznikiem polityki inwestycyjnej i polityki energetycznej było to, żeby było jak najtaniej: paliwo najtańsze, bo kopalne od najtańszego dostawcy – Rosji, najtańsza produkcja w Chinach. Udawano przez kilka dekad, że zepchnięcie środowiskowych kosztów taniej, masowej produkcji na Chiny zostanie w Chinach. Teraz wszyscy udają zaskoczonych – albo co gorsza naprawdę są zaskoczeni – że wszystkie naczynia okazały się połączone. Globalizacja oznacza globalny kryzys klimatyczny i globalny kryzys środowiskowy.
Teraz próbujemy się trochę w Europie wygrzebać z dołka, próbując wrócić do rozwoju energetyki jądrowej, rozwijając energetykę wiatrową. Poszukujemy nowych źródeł surowców niezbędnych do transformacji energetycznej – spore złoża litu są na Ukrainie, niedawno odkryto duże złoża metali ziem rzadkich w Skandynawii, ale uruchomienie tego wszystkiego wymaga i czasu i nakładów.
Wciąż jednak nie zwracamy uwagi na te aspekty, które niemal ‘od ręki” przynoszą oszczędności w zużyciu energii, jak efektywność energetyczna, która powinna być – a nie jest – podstawowym elementem oceny każdego nowego projektu architektonicznego czy budowlanego. I cały czas próbujemy atakować problem globalnego ocieplenia przez samochody elektryczne, przez zwiększanie produkcji energii ze źródeł odnawialnych, a nie przez zmniejszania naszego wpływu na środowisko.
Bo może pani konsumować, emitując mniej energii. To można zrobić na dwa sposoby: albo konsumować mniej dóbr i usług, albo konsumować dobra i usługi, których dostarczenie zużywa mniej energii i zasobów. Jeżeli kupujemy nowy samochód elektryczny to konsumujemy zużywając więcej energii i zwiększając swój nacisk na środowisko. Zamiast tego lepiej już wyremontować stary samochód małolitrażowy.
Nawet diesla?
Tak, jeśli spełni normy emisji to będzie to bardziej efektywne. A tak naprawdę to nie może pani efektywnie korzystać z samochodu, jeżeli przewozi Pani swoje kilkadziesiąt kilogramów wagi urządzeniem, które waży dwie i pół tony.
Czy, jako naukowiec, wierzy Pan w możliwość zmiany przyzwyczajeń mieszkańców Zachodu?
Ja wierzę w nacisk ekonomiczny. Uwzględnienie kosztów środowiskowych spowoduje, że pięć razy zastanowimy się czy kupić auto, jakie auto, czy też może rower elektryczny albo elektryczną rikszę a samochód wypożyczać, gdy jest potrzebny. Inaczej będziemy planować wyjazd na wakacje, zwłaszcza samolotem. Inaczej zaczniemy myśleć o ogrzewaniu domu. Po wliczeniu kosztów środowiskowych na wiele obecnych, rozrzutnych rozwiązań nie będzie nas stać, co nie znaczy, że szybko nie pojawią się takie, na które będziemy sobie mogli pozwolić.
Bo te rozwiązania, które proponuje nam dzisiejszy rynek i gospodarka, są bardzo nieefektywne, dramatycznie wpływają na środowisko i podkopują całą naszą przyszłość.
*Prof Szymon Malinowski – fizyk atmosfery, jest profesorem nauk o Ziemi w Instytucie Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczy zespołowi doradczemu ds. kryzysu klimatycznego przy Prezesie PAN, współprowadzi serwis Nauka o klimacie.
Polecamy także:
- Zmiany w polskiej energetyce muszą nastąpić. Bez nich OZE będą tylko dodatkiem do węgla
- Pozew przeciwko państwu za zmiany klimatu? [WYWIAD]
- Tak w Europie wycinano drzewa. Bez nich zmiany klimatu będą bardziej uciążliwe
- Susza najgorsza od czterech dekad. Afryka drastycznie odczuwa zmiany klimatu
- Za ropę i gaz już dziękujemy. Wojna przyspiesza odwrót od paliw kopalnych
- Węgiel to przeżytek