Rząd na razie nie ma powodu, by nadmiernie bać się szybkiego wzrostu inflacji. W sumie to on mu nawet pomaga: zwiększa dochody z niektórych podatków i powoduje erozję długu publicznego.
Choć budżet państwa coraz mniej mówi nam o faktycznym stanie finansów publicznych (bo duża część finansowanie skutków walki z pandemią jest poza nim, w specjalnie w tym celu utworzonych funduszach), to jednak rekordowa, prawie 28-miliardowa nadwyżka na koniec czerwca musi robić wrażenie.
Oczywiście duża w tym zasługa Narodowego Banku Polskiego, który wpłacił do budżetu na początku czerwca 8,9 mld zł z zysku wypracowanego za poprzedni rok. Ale to nie jedyny powód.
Wyższe ceny to wyższe podatki
W ciągu sześciu miesięcy do państwowej kasy trafiło ponad 101,6 mld zł z podatku od towarów i usług. To ponad 56 proc. planu na cały rok.
Dla porównania w 2019 r., przed wybuchem pandemii, w połowie roku realizacja planu po pierwszej połowie roku wynosiła 48,2 proc., w 2018 niewiele ponad 50 proc.
Wniosek z tego taki, że poza wzmożonym popytem, nakręcającym sprzedaż, wpływom z VAT pomaga wzrost cen, który jest z pewnością większy, niż to sobie rząd zaplanował pisząc budżet.
Plan dochodów oparto na założeniu, że średnio w roku ceny wzrosną o 1,8 proc., co jest raczej wynikiem nie do utrzymania przy inflacji na poziomie 5 proc. rok do roku.
Ważny wzrost gospodarczy
Aby jednak inflacja pomagała budżetowi, musi być utrzymany nominalny wzrost gospodarczy. Gdybyśmy mieli inflacją połączoną z gospodarczą stagnacją, to państwowa kasa nie miałaby z niej większego pożytku: towary i usługi mogłyby drożeć, ale gdyby ich sprzedaż była słaba, to baza podatkowa dla VAT wcale by nie rosła.
Co gorsza, mogłaby się kurczyć baza dla innych podatków, choćby dochodowych, jeśli stagnacja powodowałaby spadek zatrudnienia, wzrost bezrobocia albo spadek płac.
Żadna z tych rzeczy w polskiej gospodarce na razie nie występuje, średnie płace w firmach rosną szybciej od cen, a bezrobocie jest jednym z najniższych w Unii Europejskiej. Polskie PKB także rośnie niezwykle szybko.
Inflacja a dług publiczny
Inflacja może być dobra dla rządu w jeszcze jeden sposób: pomaga poradzić sobie z długiem publicznym. Zwłaszcza, gdy towarzyszą jej niskie stopy procentowe. Jeśli nominalnie dług rośnie wolno ze względu na niskie stopy, to wysoka inflacja powoduje jego realny spadek.
Inaczej mówiąc, każdy, kto pożyczył rządowi 1000 zł np. na 10 lat dostanie oczywiście swoje pieniądze z powrotem plus odsetki. Ale jeśli odsetki były mniejsze niż tempo wzrostu cen, to za ów tysiąc po dekadzie będzie mógł kupić mniej towarów i usług niż obecnie.
Inflacji do erozji zadłużenia używały m.in. Stany Zjednoczone po II wojnie światowej, gdy w wyniku zwiększonych wydatków wojennych zadłużenie wzrosło im z 40 proc. PKB w 1941 r. do 121 proc. w roku 1946.
Ale dzięki połączeniu podwyższonej inflacji w latach pokoju (średnio 4 proc. rocznie) i wzrostu gospodarczego, w ciągu dekady USA udało się obniżyć dług o połowę, by w połowie lat 70. XX wieku uzyskać wynik 33 proc. PKB.
Ale i tu, aby dało się użyć inflacji do erozji długu, muszą być spełnione dodatkowe warunki. Najlepiej działa to w przypadku zadłużenia długoterminowego.
Poza tym zadłużenie powinno być we własnej walucie, a nie obcej. Duży dług zagraniczny sprawia, że dłużnik ma nad nim ograniczoną kontrolę: nie dość, że musi się borykać z ryzykiem kursowym, to jeszcze jest zdany na skutki polityki pieniężnej emitenta waluty, w której się zadłużył.
Dlatego większość ostatnich tzw. kryzysów zadłużenia brała się z nadmiernej wielkości długu zagranicznego w niektórych krajach.
Czytaj więcej o inflacji i wzroście gospodarczym w Polsce:
- Znów kłótnie o inflację. Tłumaczymy, jak się ją oblicza i kto dziś traci najwięcej
- Prezes NBP: Inflacja w Polsce przez czynniki z zewnątrz. „Byłoby absurdem, gdybyśmy na to reagowali”
- Dane o wzroście inflacji budzą emocje – ekonomiści ING i mBanku sprzeczają się na Twitterze
- Polski model wzrostu gospodarczego napędza inflację. Dlatego musimy wyciągnąć inwestycje z wieloletniego dołka