Stagflacja to pojęcie, którego ekonomiści ostatnio używali w XX wieku. Co to jest stagflacja i co oznacza dla polskiej gospodarki, która – wszystko na to wskazuje – będzie zmagać się z dwucyfrową inflacją i techniczną recesją?
Stagflacja występuje dość rzadko. W powojennej historii gospodarczej świata mieliśmy ją zaledwie kilka razy. Zwykle jej wystąpienie wiązało się z wystąpieniem niedoborów jakiegoś ważnego dla gospodarki dobra, a niedobór miał zewnętrzną przyczynę – np. wojnę.
Dziś mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją: wojna w Ukrainie i sankcje nakładane na Rosję za jej wywołanie powodują braki surowców energetycznych, głównie gazu i ropy. Szok ekonomiczny związany z rosyjską inwazją na Ukrainę i ogromne wzrosty cen ropy, notowane w ostatnich miesiącach, tylko wzmocniły przypuszczenia ekonomistów z 2021 roku, że światu może grozić stagflacja.
Ale o pierwszych oznakach pojawienia się tego zjawiska współcześnie ekonomiści zaczęli mówić już wcześniej, bo w drugiej połowie 2021 roku. Wtedy za przyczyny potencjalnej stagflacji miały odpowiadać pandemia oraz wywołane nią globalne szoki podażowe i rozkręcające się wzrosty cen surowców energetycznych.
Polecamy też: Kiedy inflacja w Polsce osiągnie szczyt i ile wyniesie? Największy bank podał swoje najnowsze prognozy
Czym jest stagflacja?
Mówiąc najkrócej, stagflacja to gwałtowny wzrost cen występujący w czasie gospodarczego spowolnienia albo nawet recesji.
Zwykle jest tak, że gdy gospodarka zaczyna się zwijać, ceny zaczynają spadać. Intuicyjnie można to dość łatwo wytłumaczyć: ludzie zarabiają mniej albo nie dostają podwyżek oraz boją się, że stracą pracę – więc liczą każdy grosz i nie kupują. Sprzedawcy, walcząc o przetrwanie, tną swoje marże, czyli obniżają ceny, by mieć jakiegokolwiek klienta.
Prawidłowość tę pokazuje tzw. krzywa Phillipsa, obrazująca związek między bezrobociem a poziomem cen. Wskazuje, że jak bezrobocie wzrośnie (np. w czasie recesji), to ceny powinny maleć. I odwrotnie: godząc się na wyższą inflację, możemy doprowadzić do spadku bezrobocia i rozbujać gospodarkę.
Ale historia XX wieku pokazała, że nie zawsze tak jest. Czasem może dojść do sytuacji, w której czegoś gospodarce zabraknie – np. ropy. To wywoła zaś dwojaki efekt: podrożeje benzyna na stacjach (czyli wzrośnie inflacja) i stanie przemysł, bo nie będzie miał z czego produkować.
W historii mieliśmy kilka epizodów stagflacyjnych. Do najbardziej znanych należą te związane z szokami naftowymi lat 70. poprzedniego wieku. Pierwszy był skutkiem ubocznym wojny Jom Kippur, kiedy to kraje arabskie zrzeszone w OPEC zdecydowały o ograniczeniu wydobycia ropy. Miało to wywrzeć presję na Zachód popierający Izrael w tej wojnie. I uderzyć przede wszystkim w USA.
Efektem był niemal czterokrotny wzrost cen ropy przy jednoczesnym wepchnięciu w stagnację gospodarek uzależnionych od tego surowca. W 1974 roku – czyli rok po wybuchu wojny i nałożenia ograniczeń przez kraje arabskie – gospodarka USA skurczyła się o 0,5 proc., przy jednoczesnym skoku inflacji do 11 procent.
Podobnie było przy drugim szoku naftowym, tym razem wywołanym rewolucją islamską w Iranie. Jak wyglądała wtedy amerykańska stagflacja, pokazuje ten wykres:
Dlaczego o tym teraz piszemy?
Temat stagflacji już od zeszłego roku robi się coraz popularniejszy w dyskusjach między ekonomistami. To, co od jesieni 2021 dzieje na rynkach surowców, bardzo przypomina mechanizm, jaki wystąpił przy szokach naftowych. Dziś również mamy problemy z podażą surowców – w tym energetycznych, jak gaz – co powoduje duży wzrost ich cen.
– Otoczenie też przypomina wojnę, tylko że zamiast konfliktu zbrojnego mamy globalną pandemię. A więc mamy szok podażowy, powodujący wzrost inflacji (nie tylko w Polsce) – pisaliśmy o sytuacji gospodarczej jesienią. W 2022 roku stagflacyjne prognozy są tym aktualniejsze, że od lutego trwa wojna w Europie, w której agresorem jest jeden z największych światowych eksporterów ropy i gazu, a broni się kraj wspierany przez Zachód.
Od momentu rosyjskiej inwazji na Ukrainę inflacja w Europie tylko nabiera tempa. Jak wskazuje główny ekonomista PKO BP Piotr Bujak, obecnie inflacja powyżej docelowego poziomu występuje we wszystkich bez wyjątku gospodarkach rozwiniętych i w większości państw rozwijających się.
O niebezpieczeństwie stagflacji alarmuje także Bank Światowy.
– W obliczu wojny w Ukrainie, rosnącej inflacji i podwyższanych stóp procentowych oczekuje się, że w 2022 roku światowy wzrost gospodarczy załamie się. Istnieje prawdopodobieństwo kilku lat inflacji powyżej średniej i wzrostu poniżej średniej, z potencjalnie destabilizującymi konsekwencjami dla gospodarek o niskich i średnich dochodach. Jest to zjawisko – stagflacja – jakiego świat nie widział od lat 70. ubiegłego wieku – podaje instytucja w raporcie „Global Economic Prospects”.
Według prognoz banku, globalny wzrost PKB wyniesie 3 proc. rocznie w latach 2023-2024, a więc znacznie się zmniejszy.
– Niebezpieczeństwo stagflacji jest dziś znaczące. Przewiduje się, że w latach 2021-2024 globalny wzrost gospodarczy zmniejszy się o 2,7 punktu procentowego – ponad dwukrotnie więcej niż w latach 1976-1979. Niski wzrost będzie prawdopodobnie utrzymywał się przez całą dekadę z powodu słabych inwestycji w większości krajów świata. Ponieważ w wielu krajach inflacja jest obecnie najwyższa od wielu dziesięcioleci, a podaż będzie rosła powoli, istnieje ryzyko, że inflacja będzie utrzymywać się na wyższym poziomie dłużej niż się obecnie przewiduje – piszą analitycy Banku Światowego.
Stagflacja w Polsce
W najnowszym „Kwartalniku Ekonomicznym” bank PKO BP zadaje sobie pytanie, czy także polska gospodarka utknęła „w stagflacyjny imadle”.
– Globalna gospodarka utknęła w uścisku stagflacyjnych sił, a główne banki centralne w końcu skupiły się na zwalczaniu inflacji, nawet kosztem recesji – piszą analitycy banku o otoczeniu gospodarczym.
Zauważają przy tym dwa podstawowe czynniki świadczące o pojawianiu się stagflacji – czyli wysoką inflację, która powyżej 10 proc. ma się w Polsce utrzymać aż do połowy 2023 roku i słabszy wzrost gospodarczy.
– Przed nami dalsze silne wahania dynamiki PKB w Polsce. W drugiej połowie tego roku wejdziemy w techniczną recesję, która potrwa do I kwartału 2023 roku – piszą eksperci banku.
Jednak ogólnie ekonomiści PKO są umiarkowanie optymistyczni. Przede wszystkim, niższe odczyty dynamiki PKB to ich zdaniem głównie złudzenie statystyczne.
– W rzeczywistości przyszły 2023 rok będzie w gospodarce lepszy. KPO i reszta środków UE oraz kalendarz wyborczy sprzyjają odbiciu inwestycji publicznych, spadek inflacji i obniżki podatków wesprą konsumpcję, a eksport będzie stymulowany zrealizowanymi inwestycjami zagranicznymi.
Do tego, jak zauważa Piotr Bujak, zagraniczni inwestorzy nie postrzegają polskiego rynku jako aż tak niebezpiecznego, jak alarmują niektórzy polscy analitycy. Chodzi o opisywany odwrót inwestorów, którzy postrzegają Polskę przez pryzmat regionu, w którym dominują obecnie czynniki geopolityczne związane z wojną.
– Inwestorzy mają zaufanie do polskiego rynku i polskiej waluty, która obecnie postrzegają w sposób zbliżony do czeskiej korony, która jest „bezpieczną przystanią” regionu – mówi analityk.
Polecamy także:
- Sankcje na Rosję działają? Reżim Putina otwarcie przyznaje, że kraj stoi w obliczu stagflacji
- BIS: Nadchodzi era wysokiej inflacji. Podwyżki stóp procentowych powinny być szybkie i zdecydowane
- Będzie nowelizacja prawa zamówień publicznych. To odpowiedź rządu na wysoką inflację
- KPO dla Polski: 12 mld zł teraz, dużo więcej za 2 lata. Ekonomista MF mówi, jak wpłynie to na gospodarkę