Ceny w przemyśle są tak wysokie, że duszą popyt – sugeruje ostatnie badanie PMI dla Polski. To stagflacja, czyli zjawisko, w którym rosnąca inflacja idzie w parze ze spadkiem aktywności gospodarczej.
Stagflacja występuje dość rzadko, w powojenne historii gospodarczej świata mieliśmy ją kilka razy. Zwykle wiązało się to z wystąpieniem niedoborów jakiegoś ważnego dla gospodarki dobra. A niedobór miał zewnętrzną przyczynę, np. wojnę.
Inflacja w Polsce wzrosła do 5,8% – wynika z wstępnych danych GUS. To najszybciej od 20 lat
Z bardzo podobną sytuacją mamy do czynienia obecnie. Pandemia zadziałała na gospodarkę, jak wojna i wywołała tzw. szok podażowy. Dlatego ekonomiści odkurzyli ten termin i zaczęli używać w swoich dysputach, a my postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej fenomenowi stagflacji.
Czym jest stagflacja?
Mówiąc najkrócej stagflacja to gwałtowny wzrost cen w czasie gospodarczego spowolnienia albo nawet recesji.
Zwykle jest tak, że gdy gospodarka zaczyna się zwijać, ceny zaczynają spadać. Intuicyjnie można to dość łatwo wytłumaczyć: ludzie zarabiają mniej albo nie dostają podwyżek, boją się, że stracą pracę, więc liczą każdy grosz i nie kupują. Sprzedawcy, walcząc o przetrwanie tną swoje marże, czyli obniżają ceny, by mieć jakiegokolwiek klienta.
Prawidłowość tę pokazuje tzw. krzywa Phillipsa, która dowodzi, że jest ścisły związek między bezrobociem, a poziomem cen. Wskazuje, że jak bezrobocie wzrośnie (np. w czasie recesji), to ceny powinny maleć. I odwrotnie: godząc się na wyższą inflację możemy doprowadzić do spadku bezrobocia i rozbujać gospodarkę.
Rośnie inflacja, staje przemysł
Ale historia XX wieku pokazała, że nie zawsze tak jest. Czasem może dojść do sytuacji, w której czegoś gospodarce zabraknie – np. ropy. To wywoła zaś dwojaki efekt: podrożeje benzyna na stacjach (czyli wzrośnie inflacja) i stanie przemysł, bo nie będzie miał z czego produkować.
W historii mieliśmy kilka epizodów stagflacyjnych. Do najbardziej znanych należą te związane z szokami naftowymi lat 70-tych poprzedniego wieku. Pierwszy był skutkiem ubocznym wojny Jom Kippur, kiedy to kraje arabskie zrzeszone w OPEC zdecydowały o ograniczeniu wydobycia ropy. Miało to wywrzeć presję na Zachód popierający Izrael w tej wojnie. I uderzyć przede wszystkim w USA.
Efektem był niemal czterokrotny wzrost cen ropy przy jednoczesnym wepchnięciu w stagnację gospodarek uzależnionych od tego surowca. W 1974 r. – czyli rok po wybuchu wojny i nałożenia ograniczeń przez kraje arabskie – gospodarka USA skurczyła się o 0,5 proc., przy jednoczesnym skoku inflacji do 11 proc.
Drugi szok naftowy
Podobnie było przy drugim szoku naftowym, tym razem wywołanym rewolucją islamską w Iranie. Jak wyglądała amerykańska stagflacja pokazuj ten wykres:
Dlaczego o tym teraz piszemy?
Temat stagflacji robi się coraz bardziej trendy w dyskusjach między ekonomistami, bo to, co się dziś dzieje na rynkach surowców bardzo przypomina mechanizm, jaki wystąpił przy szokach naftowych. Dziś również mamy problemy z podażą surowców – w tym energetycznych, jak gaz – co powoduje duży wzrost ich cen. Otoczenie też przypomina wojnę, tylko że zamiast konfliktu zbrojnego mamy globalną pandemię. A więc mamy szok podażowy, powodujący wzrost inflacji (nie tylko w Polsce).
W Polsce rozważanie czy grozi nam stagflacja, czy nie, nabrało tempa po opublikowaniu ostatnich danych z badania PMI. To wyniki ankiety, jakie co miesiąc przeprowadza IHS Markit wśród menedżerów firm przemysłowych. Polski PMI nieoczekiwanie spadł w październiku do 53,4 punktu i choć taki odczyt nadal pokazuje, że polski przemysł się rozwija, to jednak może być sygnałem, że ta ekspansja wyhamuje.
Niedobory surowców, inflacja, kłopoty z transportem – z tym borykał się polski przemysł we wrześniu
Otwarcie o tym mówił ekonomista IHS Markit Paul Smith
„Niewykluczone, że ze względu na w większości nieuniknione, utrzymujące się w ostatnich miesiącach wzrosty cen, polscy producenci zaraportowali słabszy wzrost popytu ze strony klientów, sugerując, że sektor może zmierzać ku stagflacji” – napisał Smith w komentarz do wyników badania.
Czy stagflacja grozi polskiej gospodarce?
Najważniejsze pytanie, jakie teraz sobie zadają eksperci, brzmi: czy stagflacja grozi całej polskiej gospodarce?
Gdyby do tego doszło, byłoby fatalnie. Bo trudno zwalczyć gwałtowny wzrost cen w warunkach gospodarczej stagnacji klasycznymi metodami. Czyli np. przez podwyżki stóp procentowych banku centralnego. Taki ruch dławiłby i tak słaby popyt i tylko pogłębiał recesję.
Ale, jak na razie oznak stagflacji nie widać. Bo:
- konsumpcja utrzymuje się na solidnym poziomie. Co prawda trudno o jakiś jej szczegółowy miernik w tzw. danych wysokiej częstotliwości, ale poszlaki przemawiające za tą tezą są mocne. Sprzedaż detaliczna realnie (w cenach stałych) w sierpniu była o 5,4 proc. większa, niż rok wcześniej. A wpływy z VAT-u do budżetu rosną o prawie 7 proc. rok do roku. Choć tu trudno wydzielić, jak duża zasługa w tym wysokich cen, a ile wynika z większego wolumenu sprzedaży;
- utrzymuje się dynamiczny wzrost płac, w sierpniu w firmach zwiększyły się one średnio o 9,5 proc. rok do roku. Nie ma więc na razie powodu sądzić, że konsumenci przestaną kupować, gdyż będzie dla nich za drogo;
- nawet gdyby doszło do gospodarczego spowolnienia, to przy założeniu popytowej natury części inflacji powinno ono zadziałać chłodząco na ceny. Zwrócił na to uwagę Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz Rzeczpospolitej:
Jedna rzecz mi tu nie gra. Jeśli inflacja to nie jest tylko efekt szoków podażowych, ale też silnego popytu – a tak, zdaje się, twierdzisz – to spowolnienie ją stłumi.
— Grzegorz Siemionczyk 🚲 (@GSiemionczyk) October 1, 2021
Czytaj też: Wysoka inflacja to nie zawsze zła wiadomość. Tak budżet państwa może na niej zyskać
Ale to wszystko nie oznacza, że mamy już sprawę załatwioną i można się rozejść. To z kilku powodów:
- Po pierwsze: bardzo trudno wskazać, w którym momencie inflacja osiągnie taki poziom, że jednak zacznie tłumić popyt. Dane o płacach w firmach są niezłym wskaźnikiem, ale nie idealnym, bo obejmują tylko przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 9 osób. O tym, czy i jak przyrastają np. dochody samozatrudnionych i pensje w mikrofirmach wiemy niewiele. Dlatego Rada Polityki Pieniężnej zwlekając z reakcją stąpa po kruchym lodzie;
- Po drugie: to, co się dziś dzieje na europejskim rynku gazu i energii elektrycznej musi niepokoić. Stoimy w obliczu kryzysu energetycznego, który może być szokiem podażowym na miarę kryzysów naftowych z poprzedniego wieku;
- Po trzecie: czynników, które z jednej strony mogą hamować aktywność gospodarczą, a z drugiej podbijać (pośrednio) wzrost cen mamy więcej, niż tylko niedobór surowców energetycznych. Takim może być rynek pracy, na którym podaż zaczęła maleć, co może przekładać się na spadki zatrudnienia. W niektórych usługach nie da się zastąpić pracy kapitałem. Już podbija to ceny tych usług, a niebawem może też prowadzić do osłabienia aktywności.
Tak kończy Polski Ład. Co zostało z najważniejszej od lat reformy podatkowej?