Strona główna NEWS Orban jest zakładnikiem własnej polityki balansowania między Zachodem a Wschodem [WYWIAD]

Orban jest zakładnikiem własnej polityki balansowania między Zachodem a Wschodem [WYWIAD]

przez Katarzyna Mokrzycka
Viktor Orban w KE, fot. Alexandros Michailidis / Shutterstock.com

Nie można powiedzieć, że Węgry były skazane na współpracę z Rosją, nawet po wybuchu wojny. Pomysł Orbana na władzę polegał na tym, żeby wykorzystać wszystko, co się da z członkostwa w UE i NATO, a z drugiej strony szukać szans w relacjach z Rosją i Chinami – mówi Andrzej Sadecki, kierownik zespołu środkowoeuropejskiego Ośrodka Studiów Wschodnich.

Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Czy Viktor Orban gra na wyrzucenie Węgier z Unii Europejskiej?

Andrzej Sadecki, OSW: Gdy się patrzy na jego ruchy – pozornie tak by się mogło wydawać. Ale jednak nie. Gospodarka Węgier jest ściśle powiązana z UE, zwłaszcza z gospodarką Niemiec, i bardzo potrzebuje teraz unijnych pieniędzy.

Kilka tygodni temu w dorocznym orędziu premier Orban przyznał, że kluczowe jest dla Węgier członkostwo w NATO: „Jesteśmy położeni zbyt daleko na wschód, by z niego rezygnować”. To oznacza, że zdaje sobie sprawę z jakiejś formy ryzyka wynikającego z bliskości Rosji i chce korzystać z osłony NATO. Jednocześnie w UE nie ma dziś większego sprzymierzeńca Rosji niż Węgry, które jako jedyny kraj członkowski krytykują dostawy broni na Ukrainę czy sankcje przeciwko Rosji. To nie jest gra na wyjście z UE?

W swojej narracji Viktor Orban kreuje się nie tyle na zwolennika Rosji, co orędownika pokoju. Jednak krytykowanie przez niego dostaw zachodnich dla Ukrainy, która prowadzi wojnę obronną jest de facto sprzyjaniem agresorowi.

Orbanowi nie chodzi jednak o wyjście z Unii. Jest raczej zakładnikiem własnej świadomej polityki, którą prowadził przez kilkanaście lat. Jego pomysł na władzę polegał na tym, żeby wykorzystać wszystko, co się da z członkostwa w Unii Europejskiej i NATO, a z drugiej strony szukać dla siebie szans na Wschodzie, w relacjach z Rosją i Chinami.

Orban był w stanie rozgrywać – jako państwo unijne mógł oferować partnerom wschodnim pewne korzyści, a tym z kolei próbował wzmacniać swoją pozycję w Unii Europejskiej, pokazując na różnych polach, że ma wobec niej alternatywy. Węgry, jako jedyne w Unii Europejskiej, kupiły rosyjskie szczepionki przeciwko covid-19. To do Budapesztu z Moskwy przeniósł się Międzynarodowy Bank Inwestycyjny – bank współpracy gospodarczej jeszcze z epoki RWPG.

To, co charakteryzowało w ostatnich latach politykę Węgier, to kompletny brak uwagi dla kwestii bezpieczeństwa – w kalkulacjach politycznych te tematy nie były brane pod uwagę. Nawet po aneksji Krymu Orban wprost mówił, że w polityce zagranicznej kieruje się tylko interesem gospodarczym. Zatem przez wiele lat lekceważono zagrożenia, które wiążą się ze współpracą z Rosją i Chinami, i świadomie i dobrowolnie oddawano tym państwom inwestycje we wrażliwych obszarach, jak energetyka jądrowa czy telekomunikacja.

I to do pewnego stopnia przez lata się udawało, choć korzyści ze współpracy z Rosją czy Chinami były dyskusyjne. Stało się to natomiast bardzo trudne do utrzymania, gdy Rosja rozpoczęła inwazję w Ukrainie, bo całkowicie zmienił się kontekst dla tego rodzaju polityki.

Minął rok wojny, a Orban twardo trzyma się pierwotnej polityki. Czy spodziewa się pan jej zmiany, albo przynajmniej rewizji?

Nie, chociaż jego próba balansowania pomiędzy Zachodem a Wschodem dzisiaj wydaje się coraz bardziej karkołomna. Ostatnio Viktor Orban znowu powiedział, że w obszarze energetyki będzie trzymać się relacji z Rosją, będzie wciąż importować stamtąd surowce. Węgry bardzo daleko zabrnęły w relacjach z Rosją – z jedną firmą mają wieloletni kontrakt na dostawę gazu, z inną mają umowę na rozbudowę elektrowni jądrowej.

Rząd Orbana wydaje się nie reagować na reakcje świata zachodniego wobec jego postawy. Retoryka Węgier jest bardzo odległa już nie tylko od partnerów zachodnich, ale też partnerów w Europie Środkowej, z którymi Orban blisko współpracował. Z drugiej strony widać, że jednak ma świadomość, iż główne impulsy rozwojowe, mimo przyciągnięcia różnych inwestycji ze Wschodu, ciągle płyną z kierunku zachodniego.

Są pewne drobne korekty w polityce zewnętrznej. Prezydent Węgier była w Kijowie w grudniu zeszłego roku, a Węgry jednak przegłosowują sankcje razem z resztą UE. Mimo że starają się je rozwadniać, to w tych kwestiach trzymają się ogólnej linii Zachodu.

Może międzynarodowy nakaz aresztowania Putina wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny wymusi jakąkolwiek zmianę u Viktora Orbana? Komentarze Budapesztu są niejednoznaczne. Po pierwszych doniesieniach, że Węgry nie zagłosowały na forum unijnym za rezolucją popierającą aresztowanie, Budapeszt wydał oświadczenie, z którego wynika, że nie byli ani na tak, ani na nie. Następnego dnia jednak szef kancelarii premiera stwierdził, że na podstawie prawa krajowego Węgry nie mogą aresztować Putina, gdyby ten się tam pojawił. 

To kolejny dowód na to, że Węgry są na marginesie polityki europejskiej. Nie spodziewam się żadnej zmiany w działaniach rządu Orbana. W moim przekonaniu, dopóki Viktor Orban w różnych kwestiach nie dojdzie do ściany, nie będzie zmieniał swojej polityki.

A gdzie jest dla niego ta ściana? Bo z naszej perspektywy już kilkakrotnie uderzył w nią głową. Orban się chwali, że Węgry mają bardzo dobrą sytuację, ponieważ „pomimo wysokiej inflacji w 2022 roku gospodarka pobiła trzy rekordy. Nigdy wcześniej nie pracowało na Węgrzech tak wielu ludzi, nigdy wcześniej eksport nie bił takich rekordów i nigdy wcześniej na Węgrzech nie było tak wiele inwestycji”. Pomija 22-proc. inflację, dług publiczny, deficyt sektora finansów publicznych i zablokowane środki z Unii.

To jest świetne pytanie. Myślę, że to jest kwestia stabilności wewnętrznej władzy. Ściana będzie tam, gdzie się pojawią prawdziwe niepokoje społeczne. Wygrana Orbana w zeszłym roku utwierdziła jego pozycję. On łącznie, z przerwą, pełni funkcję premiera 17 lat, w tym stale od 2010 roku.

Nie wyniósł lekcji z potężnego kryzysu z początku ubiegłej dekady?

Odpowiedź na kryzys z 2008-2009 r., który rzeczywiście bardzo silnie uderzył w gospodarkę Węgier, przygotował wcześniejszy rząd, lewicowy. Powstał wówczas rząd techniczny we współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który zaaplikował terapię szokową – bardzo duże oszczędności i cięcie wydatków budżetowych. Orban przyszedł właściwie na gotowe, to nie od podejmował drastyczne decyzje. Gdy przejmował stery Węgry odczuwały jeszcze skutki kryzysu, ale gospodarka już wracała na właściwe tory. Wtedy był natomiast bardzo ostrożny, jeśli chodzi o wydatki, bo Węgry miały wówczas wysoki dług. Malał stopniowo przez kolejne lata rządów Orbana, ale, niestety, w okresie przedwyborczym swoimi działaniami premier doprowadził do tego, że zadłużenie jest dziś na takim samym poziomie jak w latach 2008-2009.

Dekoniunktura zaczęła się jeszcze przed wyborami z 2022 r. Orban obawiał się, że wynik elekcji jest niepewny więc rzucił na stół wszystko, co mógł, nawet jeśli tego nie miał: podwyżki w budżetówce, specjalne bonusy emerytalne, zamrożone ceny. Konsekwencji widzimy dzisiaj – Węgry są w zasadzie w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej w Europie Środkowej.

Więc tak naprawdę Viktor Orban pierwszy raz zderza się z bardzo trudnymi warunkami w gospodarce, gdy w dodatku jego ćwiczona przez lata polityka zagraniczna balansowania na linie między Wschodem a Zachodem, zaczęła trafiać na coraz większe ograniczenia. Model polityczno-gospodarczy oparty na przyciąganiu zagranicznych inwestycji (w dużej mierze niemieckich motoryzacyjnych) i na taniej energii z Rosji powoli, ale się wyczerpuje. Jego ważnym elementem były też unijne środki. Na realizacji projektów finansowanych z tych źródeł wyrastali oligarchowie związani z władzą, którzy nadal potrzebują tego kapitału. W pewnym sensie odcięcie czy stopniowe odcinanie środków unijnych zagraża zatem istocie modelu oligarchicznego władzy Orbana.

Jak na razie jednak, mimo tych problemów ludzie raczej są względnie spokojni. Była seria protestów nauczycieli i to faktycznie były największe protesty od lat. To jednak na Węgrzech nie ma politycznego przełożenia, opozycja jest rozdrobniona i w bardzo kiepskiej kondycji.


Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj 300Sekund, nasz codzienny newsletter!


Dwie trzecie ankietowanych w badaniu niezależnego od rządu portalu HVG odpowiedziało, że absolutnie nie chce wyjścia z Unii Europejskiej. Jak pan tłumaczy tę schizofreniczność Węgrów, którzy jednocześnie wciąż wybierają człowieka, który z Brukselą idzie na noże?

To może po prostuj wynikać z tego, że ludzie mają pracę i nie żyje im się najgorzej, choć coraz bardziej doskwiera największy w UE wzrost cen. Jak na razie te różne trudności gospodarcze nie przeżyły się na wzrost bezrobocia. Wręcz przeciwnie – węgierski rynek pracy doświadcza ogromnego braku pracowników. W pewnym sensie rząd Orbana stał się zakładnikiem własnej polityki antyimigracyjnej.

Pamiętajmy też, że po ponad dekadzie rządów, Orban dysponuje ogromną przewagą medialną. Od kilku miesięcy trwa bardzo intensywna kampania władzy, która mówi , że za te wszystkie problemy gospodarcze odpowiada Unia Europejska i polityka sankcji na Rosję.

Uproszczone przekazy medialne odpowiedzialność za sytuację gospodarczą przesuwają na zagranicznych aktorów. Znaczna część społeczeństwa, zwłaszcza ta żyjąca na prowincji, która nie ma dostępu do mediów niezależnych od władzy, kupuje tę narrację. A to powoduje, że Orban wciąż ma w kraju dosyć komfortową sytuację.

Czy sytuacja Węgier czymś się różni od położenia innych krajów Unii Europejskiej na tyle, że Orban się musiał zdecydować na bliskie relacje z Kremlem? Czy widzi pan jakiś obiektywny argument, który być może przymusił Węgry do kontynuowania prorosyjskiej polityki? Orban nie miał wyjścia?

Zdecydowanie miał inne wyjścia, nie można więc powiedzieć, że Orban był skazany na Rosję. Po pierwsze, sam przez wiele lat krytykował te bliskie relacje Węgier z Rosją i dopiero w pewnym momencie dokonał wolty i poszedł w pełni na tą współpracę.

Po drugie, przykłady innych państw regionu pokazują, że są możliwe inne scenariusze – i dywersyfikacja źródeł surowców energetycznych, i rozbudowa energetycznego potencjału nuklearnego bez udziału Rosji.

Czechy, Słowacja, Polska, Bułgaria – wszystkie te państwa uzależnione były przez dłuższy czas od Rosji surowcowo, a mimo to zdołały znaleźć inne źródła importu surowców. Bułgaria była w podobnej sytuacji, jak Węgry – w zasadzie w pełni uzależniona od dostaw z Rosji, teraz cały gaz importuje z innych kierunków. Nawet długo stawiające na rosyjskie surowce Niemcy zaczęły się w przyspieszonym tempie dywersyfikować. W tym kraju nie tylko dostawy gazu zależały od Rosji, ale też jego magazynowanie, bo część infrastruktury w Niemczech kontrolowali przecież Rosjanie. Udało się to zmienić mimo rosyjskich protestów.

Gdyby na Węgrzech była determinacja polityczna nie widzę powodu, dla którego także miałoby się nie udać odcięcie tej pępowiny. Zwłaszcza, że Węgrzy wcale nie kupują w tej chwili surowców z Rosji, zwłaszcza gazu, po cenach niższych niż rynkowe. Nie dostają żadnych preferencyjnych warunków więc odpada argument, że jakoś dodatkowo korzystają na tym układzie.

Co do elektrowni atomowej, to wiadomo, że wszystkie pierwotne bloki jądrowe w Europie Środkowej były wprawdzie wybudowane w czasach ZSRR, ale dziś możliwy jest rozwój tych obiektów w oparciu o zachodnie technologie. Oczywiście, Rosja w pewnych obszarach oferowała rozwiązania gospodarczo atrakcyjne – np. w sytuacji pokaźnego zadłużenia Węgier model rozbudowy elektrowni jądrowej z kredytem rosyjskim rozłożonym na 30 lat mógł się wydawać atrakcyjny. Natomiast to był świadomy wybór Orbana, nie przymus. Jak dotąd zresztą nie ruszyła budowa dwóch nowych bloków, na które Węgry umówiły się z Rosją w 2014 roku.

Przed czy po aneksji Krymu?

Tuż przed zajęciem Krymu przez Rosję; Majdan w Kijowie protestował. Wydaje się, że Rosjanie celowo spieszyli się z podpisaniem umowy. Budową ma się zająć rosyjska spółka państwowa i ma być to inwestycja w 80 procentach skredytowana przez rosyjskie banki. Ponieważ wciąż nawet nie wystartowała, teoretycznie możliwe jest jej wstrzymanie. Pojawiły się też przeszkody – systemy kontroli do nowych bloków, czyli jeden z najważniejszych elementów, ma dostarczyć konsorcjum francusko-niemieckie.

Które pewnie teraz tego nie zrobi?

Węgrzy naciskają, ale niemiecki rząd nie wydał na to zgody. Kilka dni temu minister spraw zagranicznych Węgier we Francji przekonywał francuską firmę z tego konsorcjum, żeby ta namówiła swoich niemieckich partnerów do realizacji zlecenia. Formalnie energetyka jądrowa nie została objęta jeszcze sankcjami unijnymi i Węgrzy twardo lobbują żeby tak się nie stało. Francja też jest im przeciwna i to łączy oba kraje. Polska jest za jak najszybszym ich nałożeniem. Gra więc się toczy.

Czy to nie jest dobra okazja dla Węgier żeby się wycofać z umowy z Rosją?

Na razie rząd Węgier mówi, że jest zdeterminowany do realizacji tej inwestycji z Rosją. Natomiast w prasie węgierskiej spekuluje się o ewentualnym zastąpieniu inwestora rosyjskiego francuskim w związku w sumie dosyć dobrą relacją Orbana z Macronem.

Chociaż to politycy z „różnych bajek”, to znajdują wspólny język.

Czy to, pana zdaniem mogłaby być furtka dla Orbana, żeby wrócić do relacji z zachodnimi partnerami, by odwrócić się od Rosji? Gdyby Francja i Niemcy spróbowały znaleźć takie rozwiązanie, żeby Węgry mogły się uniezależnić od Rosji, to Budapeszt sięgnąłby po nie?

Jest to jedna z możliwości, a Francja wydaje się najbardziej prawdopodobnym partnerem do budowy elektrowni atomowej. Orban ma bardzo napięte relacje z Amerykanami, zwłaszcza z administracją Bidena – przed wyborami amerykańskim poparł wprost Donalda Trumpa – więc opcja amerykańska w tej inwestycji raczej odpada. Oczywiście Węgrzy liczą na zmianę władzy w Waszyngtonie, ale do wyborów w USA pozostało jeszcze 1,5 roku i nie wiadomo przecież czy do zmiany dojdzie.

Jest też inna opcja. Węgrzy w tej chwili przygotowują się do kolejnego wydłużenia żywotności obecnie funkcjonujących bloków jądrowych, co dałoby jeszcze 10-20 lat oddechu. Oczywiście to nie znaczy, że długoterminowo nie potrzebowaliby zbudować kolejnych bloków, natomiast zyskaliby czas na przygotowanie nowego wariantu inwestycji.

Cała infrastruktura węgierska energetyczna jest własnością Węgier – nie tak, jak chociażby w Serbii, gdzie Rosję wpuszczano jako udziałowca do części infrastruktury energetycznej. Miałoby to ogromne znaczenie, gdyby Orban faktycznie zdecydował się na odcięcie od Rosji. Zarówno elektrownia jądrowa, jak i system gazociągów, ropociągów czy magazyny – to wszystko należy do państwa lub do prywatnych węgierskich firm.

Nie byłoby potrzeby wywłaszczania Rosjan, jak to po wybuchu wojny miało miejsce w Niemczech. Pozostałaby natomiast kwestia zmiany dostawcy paliwa jądrowego do reaktorów, bo na razie Węgry kupują je oczywiście z Rosji.

W lutym Viktor Orban obiecał obywatelom, że pod koniec roku inflacja z ponad 20 proc. spadnie do poziomu jednocyfrowego. Czy ta jego obietnica jest możliwa do spełnienia w świetle wyzwań – do problemów, które już wymienialiśmy dodajmy jeszcze rekordowy deficyt finansów publicznych i rentowność obligacji na najwyższym poziomie od lat?

Nadzieję na przyzwoity wzrost gospodarczy – chociaż raczej nie w tym roku – wciąż jeszcze dają spore inwestycje zagraniczne. PKB prawdopodobnie odbije w następnym roku i to jest ten aspekt, na który liczy władza. Jednak wydaje się, że te wypowiedzi Orbana co do poziomu cen, to ciągle są raczej pobożne życzenia.

Do zasadniczej zmiany mogłoby doprowadzić tylko jedno – pozyskanie środków z KPO. To faktycznie byłby ogromny impuls. Negocjacje się toczą, ale na razie nie widać, żeby one miały przynieść pozytywne dla Węgier zakończenie.

Czy to brak środków europejskich jest dziś największym zagrożeniem dla węgierskiej gospodarki?

Zdecydowanie tak. Odwracając to pytanie – jest to także największa szansa. Jeśli Węgrzy dogadali by się z Komisją Europejską to odzyskaliby nie tylko finansowanie, ale także zaufania rynków finansowych. Porozumienie z Brukselą uspokoiłoby obawy inwestorów o stabilność Węgier, co jest to niezwykle istotne.

Inwestorzy zagraniczni są w ogóle nadal zainteresowani Węgrami, skoro te zacieśniają relacje z Rosją?

Dopóki inwestycje będą istotnie subwencjonowane przez państwo – a tak jest – to nie spodziewałbym się bardzo dużej zmiany w decyzjach inwestorów zachodnich. Widać, że inwestycje tam płyną, jak budowa zakładów motoryzacyjnych BMW w Debreczynie, czy budowa chińskiej fabryki baterii do samochodów w tym samym mieście. Ostatnio wokół budowy tego zakładu wybuchły protesty ekologiczne, ze względu na bardzo duże zużycie w produkcji baterii wody, której na Węgrzech bardzo brakuje. I to jest dosyć nowa tendencja w węgierskim społeczeństwie. Widać natomiast, że pojawiają się nowe kwestie, które mogą inwestycjom zagrozić. A inwestycje w sektorze motoryzacji przez ostatnie lata były kołem zamachowym węgierskiej gospodarki.

I w tym kontekście duży wpływ na Węgry będą mieć generalne trendy światowe, jak kształt globalizacji lub rozwój bloków gospodarczych, od czego będzie zależeć przepływ kolejnych inwestycji na świecie. Snuta przez ostatnią dekadę wizja Orbana może coraz boleśniej zderzać się z nowymi realiami polityczno-gospodarczymi w naszej części Europy.

Polecamy także:

Powiązane artykuły