Polskie Ministerstwo Zdrowia mówi, że refundacji aplikacji medycznych czy bardziej złożonych usług cyfrowych nie będzie. A przynajmniej nie teraz. Ponieważ strona publiczna nie chce zacząć nad tym zacząć pracować, polskie start-upy działające w sektorze zdrowia uciekają zagranicę. Głównie do Niemiec – mówi w wywiadzie Maciej Malenda*, właściciel polskiej firmy z branży medtech.
Maciej Malenda jest współzałożycielem platformy Doctor.One, wirtualnej przychodni pozwalającej lekarzom prowadzić praktykę lekarską w oparciu o subskrypcje pacjentów. Wcześniej odpowiadał za innowacje w sieci medycznej Medicover.
Katarzyna Mokrzycka, 300Gospodarka: Jakie rozwiązania cyfrowe, bardziej zaawansowane niż mierzenie pulsu, oferuje na świecie pacjentom i lekarzom sektor medtech? Co dostają już ludzie za granicą, a czego nadal nie ma u nas?
Maciej Malenda, Doctor.One: To przede wszystkim różne modele systemów wsparcia między lekarzem a pacjentem – czyli coś znacznie więcej niż rozwiązania technologiczne, jakieś urządzenia indywidualne czy sztuczna inteligencja, która ma wspierać komunikację między lekarzem a pacjentem. Widać, że na świecie zaczyna się stosować dostęp hybrydowy – lekarze mogą korzystać z tych systemów nie tylko w szpitalu czy w przychodni, ale coraz częściej zdalnie. Coraz częściej wypuszcza się pacjenta do domu, obserwuje się go zdalnie.
Tylko się go zdalnie obserwuje czy też można go leczyć zdalnie? Czy są już takie rozwiązania – będę je nazywać szeroko ‚aplikacjami’ – które pozwalają faktycznie diagnozować i leczyć na odległość?
Coraz częściej możemy mówić o tym, że leczenie jest ciągłe i mamy stałą możliwość komunikacji z wybranym lekarzem w dowolnym momencie, stały dostęp online do swojego lekarza. Gabinet przestaje być więc centrum leczenia, a wizyta przestaje być tą podstawową jednostką komunikacji między lekarzem a pacjentem.
Ale człowiek nadal musi mieć przebadane parametry, nadal jakoś trzeba mu pobrać krew, nadal lekarz musi mu zajrzeć w gardło. Czy to ma nam właśnie załatwić cyfryzacja?
Są już takie urządzenia, które pozwalają zajrzeć wirtualnie w gardło czy zbadać płuca. Mamy nawet takie polskie rozwiązania, które pozwalają lekarzowi zdalnie monitorować stan zdrowia pacjenta – tak jak na fizycznej wizycie. Z mojego punktu widzenia, to spotkanie w realnym świecie jeszcze długo będzie konieczne – chcą tego nawet sami lekarze – ale ważne jest to, że ono przestaje być niezbędnym elementem. Wizyta nie jest już niezbędna, by sprawdzić wyniki badań, by dostać nową receptę albo skierowanie na diagnostykę.
A to, że osobista wizyta w gabinecie przestaje być niezbędna jako podstawowa jednostka miary w leczeniu powoduje, że znacząco odciąży się system. Zyskujemy więcej przestrzeni, w której lekarze mają nieco więcej czasu dla nowych pacjentów, których spotykają po raz pierwszy na żywo.
To się już przecież dzieje. Mamy możliwość porozmawiania z lekarzem telefonicznie, mamy e-recepty, czego więc brakuje w polskiej cyfryzacji systemu zdrowia, żeby była ona prawdziwą cyfryzacją?
Brakuje mechanizmów wdrażania nowych elementów i etapów cyfryzacji sektora zdrowia do publicznego systemu usług zdrowotnych. I brakuje systemu refundowania świadczeń cyfrowych.
W refundacji leków trzeba udowodnić, że medykament jest potrzebny i jest skuteczny. Tak samo powinniśmy refundować rozwiązania cyfrowe.
Ale, jak mówiłem, głównym problemem jest brak samego mechanizmu wdrażania innowacji. Takiego procesu, który by potwierdzał, że dane rozwiązanie, technologia, na poziomie ogólnokrajowym faktycznie przynosi pozytywny skutek – dla systemu, medyków i pacjentów.
Na czym taki proces miałby polegać?
Na otwartych pilotażowych testach nowych rozwiązań w określonym dłuższym czasie: testujemy rozwiązanie, sprawdzamy efektywność, wyceniamy ile to jest warte. Start-upy wcale nie chcą sprzedać Narodowemu Funduszowi Zdrowia kota w worku. Wolałyby wspólnie dojść do etapu, gdy jak na dłoni widać, że dane rozwiązanie ma wartość.
Na przykład w Polsce jeszcze nie wdrażamy w szerokiej skali opieki koordynowanej. A moglibyśmy zrobić pilotaż i przetestować to, w jaki sposób chcemy prowadzić pacjentów, zbudować całe nowe procedury, wdrożyć lekarzy i pielęgniarki, nauczyć pacjentów, wykorzystać doświadczenia z innych krajów. Takie pilotaże trwają wyłącznie w sferze prywatnej, z udziałem prywatnych sieci medycznych czy gabinetów lekarskich albo po prostu prywatnych pacjentów, którzy chcą to testować.
Co odpowiada Ministerstwo Zdrowia na pytania branży o refundację rozwiązań z obszaru nowych technologii cyfrowych? Kiedy będzie wdrożony taki system w Polsce?
Nie ma takich planów. Ministerstwo mówi, że refundacji aplikacji, bardziej złożonych usług cyfrowych nie będzie. Przynajmniej nie teraz. Strona publiczna nie chce nad tym zacząć pracować, mają jakiś własny pomysł realizowany wspólnie z Centrum e-Zdrowia.
Dopuszczają refundowanie konkretnych procedur medycznych dostarczanych cyfrowo. Dla przykładu: w aplikacji do telerehabilitacji, ale mającej też inne funkcje, jak chociażby mierzenia ciśnienia czy innych parametrów, refundowana może być usługa tylko telerehabilitacji w konkretnym schorzeniu (załóżmy ortopedycznym), które jest refundowane. Natomiast o refundacji aplikacji czy szerokich rozwiązań cyfrowych w służbie zdrowia się nie mówi.
Potrzebujemy prostego mechanizmu – jak DIGA w Niemczech. To słynny już w całej Europie model z dokładną procedurą wdrażania rozwiązań cyfrowych, zawierający jasne reguły tego, w jaki sposób można włączyć nowe, oparte o technologie rozwiązania w proces finansowania ze środków publicznych.
Jak to się robi w Niemczech?
W największym skrócie: 33 miesiące badania klinicznego na konkretnych warunkach, dającego wyniki, które są wyznacznikiem dla decydujących na poziomie państwa czy dane rozwiązanie można i warto wdrażać do publicznego systemu, czy nie. Taki rozszerzony konkurs dla wszystkich.
Ważne jest również to, że Niemcy dopuścili do procesu ryzyko. Uwarunkowali je w zamkniętych ramach, ale zgodzili się na jego obecność. Bo ryzyko jest nieodłącznym elementem innowacji. W Polsce nikt nie chce nawet o tym rozmawiać, resort zdrowia uważa, że ryzyko jest absolutnie niedopuszczalne. Może stąd wynika ta blokada na nowe technologie.
A na jakie ryzyko godzą się Niemcy? Jaki margines ustawili? Na co pozwalają?
Oni mówią tak: super, możemy wdrażać rozwiązanie, ale pod warunkiem, że udowodnicie nam naukowo, przez minimum te 33 miesiące, że to się zacznie sprawdzać.
Ryzyko dla systemu – że coś okaże się niewypałem – jest bardzo małe. A dla start-upów, które chcą wdrażać innowacje to wystarczająco szeroko otwarte drzwi do systemu.
Czytaj też: Polskie start-upy doganiają zachodnie jednorożce. Pieniędzy jest więcej, niż dobrych pomysłów [WYWIAD]
Czyli w Polsce współpracy między medtechami a Ministerstwem Zdrowia czy NFZ w zasadzie nie ma?
My jako start-up podjęliśmy już na początku decyzję żeby w ogóle nie próbować, właśnie ze względu na brak jasnych wyznaczników, jak miałoby to w ogóle wyglądać.
Po prostu mamy inne miejsca, w których możemy skupić swoją energię zamiast zastanawiać się, w jaki sposób wejść do polskiego systemu, w którym nie ma jasnych reguł wejścia i nie widać potencjału biznesowego
A gdzie jest ten potencjał? Zagranica? Krajowy prywatny rynek?
Przede wszystkim mamy dość duży rynek tzw. płatności z kieszeni. W Polsce blisko 20 proc. osób płaci za usługi medyczne z własnej kieszeni. Sprzedajemy swoją usługę lekarzom, którzy mają prywatne praktyki, a oni budują swoją bazę prywatnych pacjentów.
Drugi model to współpraca z prywatnymi ubezpieczycielami, z którymi tworzymy konkretne rozwiązanie. Wówczas to ubezpieczyciele budują to, czego nie mamy w systemie publicznym: tworzą listę twardych zasad, mówiącą, co i na jakich warunkach chcą uzyskać.
Trzecie rozwiązanie to jest wyjście poza kraj i szukanie innych rynków, gdzie można dostać refundację z systemu publicznego albo sprzedawać usługi komercyjnie.
Jak często polskie start-upy wychodzą za granicę? Nasz krajowy rynek ma jakiekolwiek znaczenie?
Zastanawiam się czy znam jakąś firmę, która działa tylko w Polsce. Są firmy, które budują rozwiązania lokalne, ale ich skalowanie jest wtedy ograniczone . Większość firm opracowujących nowoczesne rozwiązania medyczne od początku myśli o tym, żeby rozwijać się międzynarodowo. Ale także tym firmom brakuje wsparcia kraju – taką pomocą byłoby wdrożenie zasad procesu dopuszczania do rynku cyfrowych rozwiązań. Pokazywanie, że faktycznie rozwiązania, które chcemy oferować międzynarodowo, wdrażamy też lokalnie.
W Polsce moglibyśmy wdrożyć jakieś rozwiązania do publicznego systemu nawet za darmo, gdyby to miało pokazać innym klientom zagranicą, że to korzystne i daje zyski. Informacja, że polskie Ministerstwo Zdrowia czy nasz publiczny system opieki medycznej używa jakiegoś rozwiązania od razu otwiera drzwi dla tych rozwiązań w innych krajach. Bo to uwiarygadnia.
Ale nawet do przekazania za darmo praw autorskich do wykorzystania jakiegoś rozwiązania najpierw trzeba określić zasady, jak to rozwiązanie wdrożyć do publicznego systemu.
Ile mamy w kraju takich start-upów z branży medtech?
Ligia Kornowska, dyrektor zarządzająca Polskiej Federacji Szpitali, mówiła na Impact’22 w Poznaniu o trzystu start-upach z Polski w tej branży, z których większość szuka wyjścia za granicę. Pełny raport na ten temat ma być opublikowany na początku czerwca.
Cała Europa teraz zastanawia się nad tym, w jaki sposób implementować rozwiązania Digital Healthcare. To znaczący trend, który da szansę wielu start-upom.
Najwyraźniej Polska się nie zastanawia.
Polska cierpi trochę na schorzenie starego widzenia sektora zdrowia. Kiedyś ten obszar zmieniał się w dziesięcioleciach – tyle czasu zajmowało wynajdywanie nowych leków czy nowych procedur medycznych. To była powolna ewolucja. Ale dziś jest inaczej, a w Polsce ta świadomość rośnie bardzo powoli.