Emmanuel Macron chce zmniejszyć udział atomu w miksie energetycznym Francji na rzecz wiatraków; wśród obywatel ten pomysł jest – delikatnie mówiąc – kontrowersyjny.
Energia wiatrowa ma we Francji wielu krytyków. Należą do nich nie tylko aktywiści i zwykli obywatele, ale nawet komisja parlamentarna, która w 2019 stwierdziła, że turbiny wiatrowe nie mają większego wpływu na redukcję emisji dwutlenku węgla w tym kraju.
Inna jest natomiast pozycja prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który za wszelką cenę chce, aby Francja należała do czołówki krajów chroniących klimat i inwestujących w odnawialne źródła energii.
W odróżnieniu od wielu rodaków prezydent nie przewiduje dalszej dominacji energetyki jądrowej we Francji i zamierza postawić na technologie wiatrowe onshore i offshore, czyli na lądzie oraz na morzu.
Francuski rząd zamierza zmniejszyć wkład atomu w produkcję energii elektrycznej z 70 proc. do 50 proc., a udział OZE zwiększyć z 9 proc. do 20 proc. w ciągu kolejnych 15 lat. Taki rozwój nie będzie jednak możliwy bez dużych farm offshore.
Tymczasem do tej pory Francja jeszcze nie uruchomiła ani jednego z siedmiu projektów offshorowych realizowanych na Atlantyku, Zatoce Biskajskiej i kanale La Manche.
Czytaj też: Polska będzie współpracować z Finlandią, Danią i Niemcami przy rozwoju offshore. To kamień węgielny dla polskiej energetyki
Wiatraki jak migranci?
Duże kontrowersje budzi często kwestia lokalizacji turbin wiatrowych. Na tym sprzeciwie zyskuje głównie partia prawicowa Marine Le Pen. Szefowa partii Zjednoczenie Narodowe już parę lat temu porównała wiatraki do migrantów: „Wszyscy są za ich istnieniem, ale nikt nie chce ich na własnym progu”.
Natomiast całkiem niedawno stwierdziła w artykule, który ukazał się we francuskim „Le Figaro”, że kosztowna energia wiatrowa jest finansowana przez podatników. Największą cenę płacą ludzie mniej zamożni w postaci coraz wyższych rachunków za prąd, uważa Le Pen.
Francuska polityk podkreśliła, że zyski odpływają w dużej mierze za granicę – według niej około 40 mld euro rocznie trafia do niemieckich firm działających we francuskiej energetyce wiatrowej. Tę informację zaczerpnęła z oświadczenia byłego dyrektora firmy energetycznej EDF, Hervé Machenauda.
Przeciwnicy energetyki wiatrowej nie zawsze są sympatykami francuskiej prawicy. Łączy ich jednak przekonanie, że zyski z tej kosztownej dla państwa i konsumentów energii są generowane we Francji, ale przynoszą korzyści inwestorom zagranicznym.
Jako problematyczne ocenia się także wsparcie państwa francuskiego dla energetyki wiatrowej. Dzięki niemu operatorzy przez 20 lat otrzymują za wyprodukowany prąd znacznie wyższe stawki od rynkowych. Przy takich korzystnych warunkach nie brakuje oczywiście zagranicznych inwestorów.
Wpływowi wrogowie
W ostatnim czasie mnożą się także konflikty między rybakami a firmami budującymi stacjonarne i pływające farmy wiatrowe na morzu. Do rybaków dołączają całe miejscowości i społeczności lokalne, zwłaszcza wzdłuż wybrzeża Bretanii.
Protesty te bywają nader widowiskowe, gdy statki badające teren pod kątem możliwości budowy farm wiatrowych otaczają setki kutrów rybackich, skąd wystrzeliwane są race, a ludzie wykrzykują hasła.
Podobnie jak to się dzieje w Polsce, duża część francuskich aktywistów na rzecz ochrony klimatu i środowiska naturalnego opowiada się za zeroemisyjnymi i niskoemisyjnymi źródłami energii, które nie ograniczają się wyłącznie do słońca i wiatru. We francuskich protestach przeciw wiatrakom biorą aktywny udział także organizacje motywowane troską o wrażliwe biotopy położone blisko wybrzeża.
Do francuskiej dyskusji dołączają w ostatnim czasie coraz częściej media niemieckie. W państwowym programie telewizyjnym ZDF była nawet mowa o tym, że „Francja stoi na skraju przepaści”. Według wielu mieszkańców kraju, który do końca 2022 roku zamknie ostatnie elektrownie atomowe, winny we Francji jest oczywiście atom i za mało wykształcona świadomość niebezpieczeństw związanych z energią jądrową.